Nowy numer 38/2023 Archiwum

Ukryte krajobrazy

To, co jest zakryte, bywa najbardziej interesujące. Alpy, Wielki Kanion Kolorado czy Himalaje nie przestają nas fascynować, ale co powiedzieć o górach, dolinach i rzekach, których – choć wiemy, że istnieją – nigdy jeszcze nie widzieliśmy?

Wcale nie mówię o tym, co znajduje się na innych planetach. Mówię o tym, co można znaleźć na Ziemi. Tyle tylko, że – chwilowo – tego nie widzimy. Słowo „chwilowo” wymaga wyjaśnienia. Nie chodzi o krótki okres w ludzkiej skali czasu, tylko tej geologicznej. Jedne krajobrazy się pokazują, inne znikają. Pod Mazurami znajduje się całkiem spore pasmo gór. Kiedyś ich szczyty wznosiły się bardzo wysoko, ale dzisiaj zostały przyciśnięte grubą warstwą nawiewanego na nie materiału, poza tym same zaczęły wietrzeć. Dzisiaj w okolicach Mikołajek czy Giżycka pływamy po polodowcowych jeziorach. Kiedyś w tym miejscu można by było wybrać się na wycieczkę w skaliste góry. No, może nie do końca „wybrać się”, bo góry zostały przysypane, zanim pojawił się człowiek. Krajobraz był, ale go już nie ma.

Kurort jak się patrzy

Ale nie do końca o tego typu tajemniczych krajobrazach chciałem pisać. Najciekawsze są te, które cały czas istnieją, choć ich nie widzimy. W jednym z ostatnich numerów „Geophysical Research Letters” ukazała się praca podsumowująca wiele lat wspólnej pracy grupy naukowców z całego świata. Badacze krok po kroku analizowali to, co znajduje się pod lodami Grenlandii. Na podstawie tych badań udało się wyrysować mapę wyspy… bez pokrywy śniegu i lodu.

Przez ponad 20 lat naukowcy z wody i z powietrza prowadzili różnymi sposobami badania wyspy. Lodowiec fotografowano w różnych długościach fal, badano radarami różnego typu, wykonywano także pomiary dna morza (tzw. pomiary batymetryczne). Gdy te wszystkie dane zebrano, uzyskano mapę „gołej” Grenlandii. Mapę przepiękną i niezwykle zróżnicowaną. Z rozległymi dolinami i wysokimi pasmami górskimi. Z płaskowyżami i wewnętrznymi akwenami. Grenlandia bez lodowców miałaby linię brzegową podobną do pełnej fiordów północy Skandynawii. Ale na Grenlandii byłoby ładniej. Środek wyspy na mapie zajmuje, być może połączony z wodami zewnętrznymi, płytki akwen. Jego linia brzegowa jest także pełna zatoczek. Innymi słowy Grenlandia ma fiordy i na zewnątrz, i w środku swojego lądu. Nie trzeba być wizjonerem, żeby patrząc na tę mapę, dostrzec ogromny potencjał turystyczny takiego miejsca. Wszystko tu jest: góry, doliny, rzeki i spore równiny. A nawet duży akwen wewnętrzny. Te twory rzeczywiście istnieją, tyle tylko, że dzisiaj są przykryte dość grubą warstwą lodu, a co za tym idzie – wciśnięte dość głęboko pod wodę. Gdyby jednak lód zniknął… Chociaż może lepiej o tym nie myśleć.

Grenlandzki lodowiec ma ogromną objętość. Gdyby się roztopił, poziom światowego oceanu podniósłby się o prawie 7,5 m. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę fakt, że ogromna część ludzkości zamieszkuje tereny albo bezpośrednio położone nad wybrzeżami, albo w ich dość bliskim sąsiedztwie. Tak duża zmiana poziomu oceanów i mórz spowodowałaby niesłychaną tragedię. No chyba że byłaby rozłożona na tysiące lat.

Bardzo trudno oszacować, o ile podniosłaby się Grenlandia, gdyby licząca miejscami kilometr grubości warstwa lodu po prostu zniknęła. Dzisiaj wydaje się, że mogłoby to być nawet kilkaset metrów.

Setki jezior

To i tak niewiele w porównaniu z Antarktydą. Ta – pozbawiona lodu – wyskoczyłaby jak korek, na wysokość przynajmniej kilometra. Dokładna mapa Antarktydy została opracowana już kilkanaście lat temu. Wtedy analogiczne badania zostały opublikowane w „Nature Geoscience”. Zresztą ich autorzy twierdzili, że pod arktycznymi lodami znajduje się aktywny wulkan. Ostatni raz eksplodował kilka tysięcy lat temu, ale sejsmolodzy nie mają wątpliwości, że mógłby wybuchnąć nawet jutro. Pozostawiając jednak te katastroficzne wizje na boku, zastanówmy się, jak wyglądałby najmniejszy kontynent świata, gdyby nie było na nim grubej warstwy lodu.

Z badań przeprowadzonych jeszcze w latach 60. XX wieku wiemy, że na wschodnim krańcu wyspy znajduje się potężne pasmo Gór Gamburcewa. Rozciąga się na długości ponad 1200 km, a najwyższy jego szczyt ma wysokość 3400 m n.p.m. Ogromne. Choć lód jest grubszy. W efekcie Antarktyda kojarzy nam się z lodową pustynią. Najwyższy czubek pasma Gamburcewa znajduje się kilkaset metrów pod powierzchnią lodu. U podnórza gór położony jest płaskowyż z jeziorami, w tym z Wostokiem, do którego (podobno) Rosjanie dowiercili się kilka lat temu. Z badań radarowych wynika, że pod lodem Antarktydy jezior jest kilkaset, a najdłuższe ma prawie tyle kilometrów, ile wynosi odległość z naszego wybrzeża do Szwecji. Warstwa lodu, która przykrywa podlodowe jeziora, ma grubość do 4 km, a to oznacza, że ciśnienie, jakie panuje na takiej głębokości, może powodować, że woda występuje tam w stanie płynnym. Jeziora, o których piszę, są więc płynne. Co więcej, z badań wynika, że pomiędzy nimi głęboko, głęboko pod lodem… płyną rzeki. Szacuje się, że ta woda ze „światem zewnętrznym” po raz ostatni miała kontakt pół miliona lat temu. Rzeki, doliny, jeziora i wysokie góry. Skąd my to znamy? Z wielu innych miejsc na Ziemi. Tylko że one nie są przykryte kilometrami lodu. Chciałoby się zobaczyć, co rzeczywiście się pod nim znajduje. Lepiej jednak tego nie chcieć. Gdyby lód Antarktydy stopniał, poziom wody w światowych oceanach wzrósłby o około 60 m. Tak wysoki poziom wód w przeszłości występował wiele razy, ale działo się to wtedy, kiedy na Ziemi nie mieszkało kilka miliardów ludzi. Dzisiaj taki wzrost oznaczałby śmierć, ubóstwo albo emigrację dla ogromnej ich liczby.

Roboty na dnie

Grenlandia, Antarktyda… Ukrytych krajobrazów na Ziemi jest znacznie więcej. Przed naszymi oczami schowane są także krajobrazy na dnie mórz i oceanów. O tym, co się tam znajduje, wiemy znacznie mniej niż o topografii Marsa czy Księżyca. Powód jest w sumie banalny. Woda, i to jeszcze pod bardzo wysokim ciśnieniem, jest wyjątkowo niewdzięcznym środowiskiem badawczym. Na Ziemi zajmuje trzy czwarte całej powierzchni. Gdyby głębokość tych akwenów wynosiła kilka, najwyżej kilkanaście metrów, wtedy mapowanie dna byłoby bardzo proste. Na tę głębokość dochodzi światło słoneczne. Wszystko, co jest głębiej, wymaga oświetlenia elektrycznego. Nie sposób zeskanować trzech czwartych powierzchni całej planety, oświetlając sobie drogę latarką. Systemy radarowe w wodzie bardzo źle działają, więc na nie nie możemy liczyć. Wiemy, jaka jest średnia głębokość akwenów, szczególnie tam, gdzie są szlaki żeglowne. Wiemy też, gdzie jest największa głębia na Ziemi. Chodzi oczywiście o pewien konkretny fragment Rowu Mariańskiego, którego dno znajduje się na głębokości prawie 11 kilometrów.

Wiemy o tym, że dno morskie jest pełne pasm górskich, dolin i wyżyn. Kotlin, pustyń i terenów, które być może mogłyby służyć jako pola w podwodnym rolnictwie. Nie wiemy o tych strukturach zbyt wiele, ale te największe z nich są dość dobrze opisane. Jednym z takich przykładów jest właśnie Rów Mariański. Nie wchodząc w detale, można powiedzieć, że gdyby ziemska woda z mórz i oceanów w całości zniknęła, wielu z nas doznałoby szoku, widząc, jak zróżnicowane jest morskie dno. Ukryte krajobrazy… Ciekawe, czy kiedyś uda nam się je w całości i z najmniejszymi detalami nanieść na mapy. Jeżeli tak, będzie to zasługa ogromnej rzeszy automatycznych robotów, które, wpuszczone w ocean, same będą krok po kroku badały jego dno.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zobacz także

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast