Nowy numer 17/2024 Archiwum

Hisham nie odbiera smartfona

„Pani z dzieckiem, smartfonem i kolorowymi paznokciami na ofiarę wojny nie wygląda”. Fakt. Ofiary wojny to ufoludki: dzieci nie kochają, smartfonów nie znają i paznokci nie malują. I złotych obrączek nie mają.

Podobne komentarze (autentyczne), jak ten w pierwszym zdaniu, należałoby właściwie zignorować, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze, to nie tak rzadki znowu sposób patrzenia na uchodźców wojennych (uchodźców, nie imigrantów zarobkowych), który objawia się w różnych dyskusjach o problemie, głównie w szeroko rozumianych „internetach”. I może to i nawet zrozumiałe, że ukrywający się pod różnymi nickami anonimowi autorzy pozwalają sobie na więcej, niż gdyby przyszło im pisać pod nazwiskiem, z pełną odpowiedzialnością również za rzucane kalumnie. Gorzej jednak, gdy tego typu argumenty – „ci ludzie na biednych nie wyglądają” – padają w rozmowach publicznych i z otwartą przyłbicą. Można więc domniemywać, że ci ludzie rzeczywiście tak myślą.

Po drugie, byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie było szkodliwe. Powoduje bowiem utwierdzanie łatwowiernych w wierze w bajki, że ofiary wojny niczego nie mają i nigdy nie miały. Wszak posiadanie smartfona i pomalowanych paznokci nie kwalifikuje do miana uchodźców wojennych. Zgodnie z ową logiką, gdyby doszło do wojny w Polsce i parę milionów Polaków szukałoby schronienia za granicą, musieliby oni pozbyć się wszelkich dóbr materialnych, by móc liczyć na pomoc.

Czasem zapominamy, że ofiary wojny to konkretni ludzie – z nazwiskiem, z konkretnym zawodem, stanem posiadania, z pozycją społeczną zajmowaną przed wojną. Tysiące Syryjczyków przed wojną prowadziło własne biznesy, wielu z nich było naprawdę majętnymi ludźmi. Część z nich próbuje przeczekać wojnę w obozach w Libanie. Inni być może dostali się już do Europy.

Wśród nich być może jest Hisham, mój znajomy z Damaszku, doskonały przewodnik po najmniej znanych zaułkach stolicy Syrii i tajemnicach arabskiej wersji socjalizmu. Od początku wojny próbuję dodzwonić się do niego, by sprawdzić, czy żyje. Miał numer telefonu, odbierał chyba na smartfonie. Mieli z żoną piękny dom. Żona malowała paznokcie. Mają (mieli?) dzieci, których z pewnością nie zostawili na miejscu, jeśli uciekli z kraju. Być może są wśród uchodźców w jednym z obozów. Głupio by było, gdyby musieli chować się z tym, co mają, by uzyskać pomoc.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny