Nowy numer 38/2023 Archiwum

Dwa potopy

Wspaniałe budynki Wenecji zalewa morze. Weneckich rzemieślników zalewa potop tanich chińskich podróbek. Jeśli zbankrutują, miasto stanie się kolejnym zamykanym na noc Disneylandem.

To pierwsze zagrożenie jest najmniej widoczne. Wyniki pomiarów są jednak bezlitosne – miasto zapada się w morzu z prędkością 4 mm rocznie. Dzieje się tak z dwóch powodów. Pierwszy to podnoszenie się poziomów mórz. Drugi – powolne osiadanie budynków. Posadowione setki lat temu na dębowych palach, wbitych w dno laguny, wciąż zagłębiają się w grunt. Według naukowców do końca tego stulecia poziom wód w oceanach podniesie się o ponad metr. W tym samym czasie domy w Wenecji osiądą o 35 cm. W rezultacie plac św. Marka oraz pobliskie pałace i kościoły znajdą się pod wodą. A to oznaczałoby koniec tego magicznego miasta. Nadzieję na ratunek pokłada się w systemie tam i zapór MOSE (Modulo Sperimentale Elettromeccanico). Budowę rozpoczęto w 2003 roku. Całość ma kosztować ponad 6 mld euro i uchronić miasto przed falami o wysokości 3 m. Na razie system MOSE nie uchronił przed „zatopieniem” burmistrza Wenecji Giorgia Orsiniego, oskarżonego o przyjmowanie wielomilionowych łapówek od wykonawców. Wraz z burmistrzem zatonęło ponad 30 lokalnych polityków i przedsiębiorców. Jednakże ukończony i sprawnie działający MOSE ma szanse uchronić Wenecję przed zalaniem.

Podczas gdy wody jest coraz więcej, mieszkańców Wenecji ubywa. Drastycznie zmniejszyła się liczba rzemieślników wyrabiających tradycyjne pamiątki – karnawałowe maski i ozdoby ze szkła. To z kolei rezultat importu tanich podróbek z Chin. Są tandetne, ale kilka razy tańsze od oryginałów.

Tylko piękno może zbawić świat

Marco Franzato jest ostatnim rzemieślnikiem w Wenecji, który ze szkła tworzy artystyczne mozaiki, abażury lamp i witraże. – Kiedy zaczynałem, było nas kilkunastu – opowiada Marco. – Teraz został mi jeden kolega, ale on przeniósł się do Murano, gdzie koszty życia są mniejsze. Ja za bardzo kocham Wenecję i swoją pracę, by stąd się wyprowadzić. Powiem tak: zarabiam za mało, żeby kiedykolwiek stać się bogatym człowiekiem, ale dość, by nie narzekać na niedostatek. Mieszkam w miejscu, które kocham, i robię to, co lubię. Mam wielką satysfakcję z tego, że mogłem odnawiać witraże w bazylice św. Marka. To dla mnie wielki zaszczyt. Cieszę się z tego, że moje witraże zdobią wille milionerów w Kalifornii i Hollywood. W swojej pracy stosuję dwie techniki: tradycyjną wenecką, wywodzącą się ze średniowiecza, oraz nową technikę Tiffany’ego. Ta pierwsza polega na wpasowaniu kawałków szkła w ołowiane ramy i spawaniu spoin cyną. Ta druga jest bardziej intrygująca i daje ciekawe efekty. Kawałki szkła opasane miedzianą taśmą spawa się cyną. Czasem najpierw rysuję gotowy witraż na papierze, a czasem po prostu układam kawałki kolorowego szkła i myślę, jaką im nadać formę. Wyobrażam sobie, jak w tych taflach będzie grać światło, jaki będzie efekt. Czasem dla relaksu wymyślam i tworzę klosze do lamp, naszyjniki. Lubię rozmawiać z ludźmi, którzy odwiedzają mój sklep, ale najbardziej te godziny w pracowni, kiedy czuję, że spod moich rąk wychodzi coś unikatowego. Główny problem w moim biznesie to rozmiary i kruchość tego, co wytwarzam. Trudno jest wysłać komuś gotowy duży witraż. Zawsze istnieje ryzyko, że zamawiający otrzyma dzieło w stu kawałkach. Czy moja praca ma sens? Jestem głęboko przekonany, że tak. Kiedy jeszcze studiowałem w akademii sztuk pięknych, byłem pod wrażeniem lektury Dostojewskiego. Książę Myszkin ma rację – tylko piękno, a więc sztuka, prawda, miłość i dobro – może zbawić ten świat.

Marina Celano robi maski od 17 lat.   Marina Celano robi maski od 17 lat.

Fantastyczny świat masek

Tajemnicę tego szkła przywieźli do Wenecji bizantyjscy chrześcijańscy rzemieślnicy, którzy schronili się tu w czasach IV krucjaty (1204) i po upadku Konstantynopola (1453). Dłuższą tradycję mają weneckie maski. Pisane dowody ich istnienia pochodzą z XI wieku. Karnawał w Wenecji i związana z nim sztuka robienia karnawałowych masek trwały setki lat. Dopiero zdobycie miasta przez Napoleona w roku 1797 oznaczało kres karnawału. Cesarz Francuzów zakazał go z obawy przed rebelią. Wenecki karnawał przywrócono dopiero w 1979 r., a z nim jego dotychczasowe tradycje.

W owym roku Sergio Boldrin odnalazł swoje życiowe przeznaczenie. – Kiedy władze ogłosiły reaktywację karnawału, byłem młodym człowiekiem – opowiada Sergio. – Dla zabawy zrobiliśmy z kolegami fantazyjne maski. Mnie ta praca – a właściwie fantastyczny świat masek – wciągnęła na resztę życia. Zacząłem chodzić do muzeów, by podziwiać dawne weneckie maski. Szukałem w starych dokumentach opisów technik ich wytwarzania. A przełomowy moment nadszedł, gdy zainspirowany freskiem Tiepolo „Pulcinella i cyrkowcy” użyłem go jako tła do moich masek. Sukces był niesamowity, wszyscy chcieli chodzić w moich maskach. Dzięki temu założyłem sklep i pracuję tu już 31 lat. Ta praca mnie bawi. Obecnie mam ponad 150 form różnych masek. Część z nich jest inspirowanych historią, ale świat daje nieskończoną ilość możliwości. Trzeba twórczo podglądać naturę, słońce, księżyc, liście. Moim problemem nie jest brak pomysłów, ale czas na realizację wszystkich, które przychodzą mi do głowy.

Ściany ciasnego sklepu i zarazem pracowni Sergia zdobią zdjęcia sławnych gości. Na jednym z nich właściciel stoi obok Stanleya Kubricka, któremu tak spodobały się maski Sergia, że wykorzystał je w jednym ze swoich filmów.

Marilisa Dal Cason w swojej sąsiadującej ze sklepem pracowni prezentuje niedokończoną maskę.   Marilisa Dal Cason w swojej sąsiadującej ze sklepem pracowni prezentuje niedokończoną maskę.

Marina Celano przeprowadziła się na stałe do Wenecji 17 lat temu, wbrew trendowi wyprowadzek z tego miasta. W 2000 r. szukała pracy na wakacje. Znalazła ją w pracowni masek. I ten magiczny świat wciągnął ją tak, że postanowiła zostać na stałe. Swoje maski wyrabia osobiście, poczynając od rzeźby, następnie plastikowego odlewu, a później wylepienia go papier mâché. – Później zaczyna się najfajniejsza część pracy – dobieranie ozdób i malowanie – mówi o swojej pracy.

Sklep i pracownia Mariny położone są w pobliżu targu rybnego, ale na uboczu głównych turystycznych szlaków. – To nigdy nie był bardzo dochodowy interes – mówi Marina. – W 2007 r. wraz ze światowym kryzysem oraz powodzią plastikowych, ohydnych chińskich masek zaczął się jednak prawdziwy problem. Trudno było związać koniec z końcem. Zmienili się turyści – zaczęli dominować tacy jednodniowi, przywożeni rankiem autobusem i wywożeni o zmroku do hoteli na stałym lądzie. Jeśli już do mnie wpadają, to pierwsze pytanie brzmi: dlaczego moje maski są takie drogie, skoro na straganie widzieli o wiele tańsze. Staram się im pokazać, jak powstaje prawdziwa wenecka maska, ile wymaga pracy. Mnie wykonanie najprostszej zajmuje więcej niż 7 godzin. Pytam więc moich gości: a ile wam płacą za godzinę pracy? Mnie nie chodzi o to, żeby być bogatą. Chcę robić to, co kocham, i z tego utrzymywać dom i rodzinę.

Takie samo marzenie ma urodzony w Kurdystanie Aziz Rsgar. – Przyjechałem do Wenecji w połowie lat 90. i zakochałem się w tym mieście – wspomina Aziz. – Zacząłem się zastanawiać, co zrobić, żeby zostać tu na stałe. Z zawodu jestem kaligrafem, postanowiłem więc wykorzystać swoje umiejętności do ozdabiania weneckich masek.

Podobnie jak Marina Celano, Aziz wytwarza swoje maski od początku do końca. Podobnie jak przed setkami lat bizantyjscy szklarze przywieźli do Wenecji sztukę wytwarzania szkła, Aziz wniósł swój wkład w sztukę tworzenia masek. Noszą indywidualny styl producenta, łatwo rozpoznawalny. – Bardzo żałuję, że Wenecja zwiedzana jest w taki niemądry, rabunkowy sposób – mówi Aziz. – To jest miejsce na spokojne smakowanie piękna i historii. Na spacer przerywany częstymi postojami, by piękno tego miasta wsiąkało w nas. A dla mnie byłoby wspaniale, gdyby każdy, kto tu przyjeżdża, spróbował prawdziwej weneckiej kuchni i wywiózł z Wenecji prawdziwą pamiątkę, w którą ktoś włożył swoją duszę. Wszystko jedno, czy będzie to naszyjnik ze szklanych paciorków, wazonik na kwiaty, lampka na nocny stolik, rybka czy wenecka maska. Dzięki temu my, mieszkańcy tego miasta, będziemy mogli tu żyć i pracować, a Wenecja nie stanie się kolejnym Disneylandem zamykanym na noc.

Aziz Rsgar, z zawodu kaligraf, przyjechał  do Wenecji w połowie lat 90. i zakochał się w tym mieście. Umiejętności kaligrafa wykorzystał  do oryginalnego zdobienia masek.   Aziz Rsgar, z zawodu kaligraf, przyjechał do Wenecji w połowie lat 90. i zakochał się w tym mieście. Umiejętności kaligrafa wykorzystał do oryginalnego zdobienia masek.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast