Francję nazywają „enarchią”. Polska nie jest „ksapaństwem”, ale absolwenci KSAP nieraz zachodzą wysoko.
Mariusz Błaszczak został ministrem spraw wewnętrznych. Jakub Skiba – jego zastępcą. Dobrosław Dowiat-Urbański – szefem Służby Cywilnej. Elżbieta Bieńkowska – komisarzem europejskim. Waldemar Dubaniowski – sekretarzem stanu w kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Śp. Władysław Stasiak – ministrem w kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Wojciech Kutyła – wiceprezesem Naczelnej Izby Kontroli. To tylko niektórzy z ponad 1,2 tys. absolwentów Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Do tego dochodzi wielu dyrektorów w ministerstwach, pracownicy spółek Skarbu Państwa, a czasem także prywatnych firm. Z kolei sędzia Trybunału Konstytucyjnego prof. Maria Gintowt-Jankowicz nie kończyła KSAP, za to była jej pierwszym dyrektorem i pełniła swoją funkcję przez 16 lat. Do 10 marca szkoła przyjmuje zgłoszenia kandydatów. 30 lub 40 z nich ukończy KSAP i dołączy do korpusu służby cywilnej.
Tradycja zobowiązuje
Położony na warszawskim przedwojennym osiedlu oficerskim budynek KSAP mieścił niegdyś Szkołę Nauk Politycznych. Założona przez Koło Lipszczan, czyli absolwentów uniwersytetu w Lipsku, uczelnia miała za zadanie kształcić elity II RP. Tuż przed wojną przemianowano ją na Akademię Nauk Politycznych, która działała także w warunkach konspiracyjnych. W czasach komunistycznych kształciły się tu kadry służby zagranicznej i administracji. W 1990 r. zapadła decyzja o utworzeniu nowej szkoły. Chodziło o to, żeby kształcić nowych urzędników, nieobciążonych mentalnością PRL. Na początku 2017 r. KSAP zyskał patrona – Lecha Kaczyńskiego. – Traktujemy nadanie imienia śp. prezydenta jako wskazanie pewnego wzorca – tłumaczy dr Wojciech Federczyk, dyrektor KSAP. – Chyba nikt nie sprzeciwi się stwierdzeniu, że przez 20 lat wolnej Polski Lech Kaczyński był wzorowym państwowcem, człowiekiem etosu. Na różnych stanowiskach starał się jak najlepiej służyć państwu. Chcemy, żeby był patronem w tym, jak rozumiemy nasze zaangażowanie, bo – choć może brzmi to górnolotnie – praca dla państwa to rodzaj służby.
Podobnego zdania był prezydent Andrzej Duda, dawny urzędnik kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Prezydent Duda wziął udział w uroczystości nadania KSAP imienia tragicznie zmarłego prezydenta. Mówił wtedy, że Lech Kaczyński był prezydentem „tej Polski, która chciała, żeby była Polską silną”. W otoczeniu Lecha Kaczyńskiego pracowało wielu ludzi związanych z KSAP. Gdy w 1992 r. objął on urząd szefa NIK, zatrudnił w Izbie prawie połowę pierwszego rocznika absolwentów szkoły. Jeden z nich, Władysław Stasiak, był z Lechem Kaczyńskim także w warszawskim ratuszu i później, aż do 10 kwietnia 2010 roku.
Prezydent nie jest jedynym wzorem studentów KSAP. Każdy rocznik (zwany tu promocją) wybiera własnego patrona. Raz był to Bronisław Geremek, innym razem Polskie Państwo Podziemne.
KSAP był od początku wzorowany na paryskiej École Nationale d’Administration (ENA). We Francji niemal niemożliwe jest zrobienie kariery politycznej bez ukończenia ENA, dlatego kraj bywa ironicznie nazywany enarchią. Gdy do władzy doszedł François Hollande, okazało się, że najważniejsze stanowiska w państwie zajmują koledzy z jednego roku. Jak podkreśla Wojciech Federczyk, Polska nie jest „ksapaństwem”. – KSAP jest dużo mniejszy od ENA, bo mamy 30–40 absolwentów rocznie – tłumaczy.
1,2 tys. to niewielki odsetek grupy polskich urzędników, skoro w samej administracji rządowej pracuje 130 tys. osób, a we wszystkich urzędach – ponad 440 tys. ludzi. Jak jednak dodaje dyrektor KSAP, posiadacze dyplomów warszawskiej szkoły zajmują wysokie stanowiska. – To, że są trzonem kadry urzędniczej, trudno uznać za wadę – mówi dr Federczyk.
Staż w Indiach
Nauka w KSAP trwa 19 miesięcy. Nie jest podzielona na semestry, nie ma też osobnych kierunków. Wszyscy uczą się tego samego. Po pierwsze: języków. – Od początku istnienia szkoły przyjęto założenie, że pracownik współczesnej administracji, niezależnie czy wyjedzie na placówkę, czy będzie całe życie pracował w Polsce, musi znać biegle przynajmniej jeden język. U nas poprzeczka jest nieco wyżej – trzeba zdać egzaminy z dwóch języków – opowiada dyrektor szkoły. Podstawą jest angielski, niemiecki i francuski, ale niektórzy uczą się rosyjskiego, hiszpańskiego, arabskiego lub chińskiego.