Nikt nie przewidział, jakie konsekwencje może mieć wyizolowanie młodzieży w wieku buntu i zgrupowanie jej w jednym miejscu. Czy nowa reforma edukacji naprawi ten błąd?
Koniec z gimnazjami! Wracamy do ośmioletniej szkoły podstawowej, czteroletniego liceum i pięcioletniego technikum – wynika z dwóch projektów ustaw, które Ministerstwo Edukacji Narodowej właśnie skierowało do konsultacji. Od przyszłego roku szkolnego nie będzie już rekrutacji do gimnazjów. Ci, którzy rozpoczęli w nich naukę, dokończą edukację według dawnego systemu, ale obecni szóstoklasiści pójdą w przyszłym roku po prostu do siódmej klasy podstawówki.
Inicjacja gimnazjalna
Dobra zmiana? Zdania są podzielone. Faktem jest jednak, że to właśnie gimnazja stały się najbardziej nielubianym tworem reformy systemu oświaty z 1999 roku. – Przyznam, że kiedy powstawały gimnazja, sam nie miałem wyrobionego zdania na ich temat – zwierza się prof. Aleksander Nalaskowski, pedagog zajmujący się m.in. koncepcją szkoły. – Ale gimnazja bardzo szybko okazały się niewypałem, drogą donikąd. Wprowadzono element pośredni, który niczego nie zmieniał, a do tego zgrupował młodzież w fatalnym przedziale wiekowym, kiedy mamy do czynienia z buntem nastolatków, budzącą się seksualnością. Konsekwencji tego faktu nikt nie przewidział.
Skumulowanie w jednym miejscu młodych osób w wieku, kiedy powoli przestają być dziećmi, a do dorosłości jeszcze im daleko, wygenerowało olbrzymie problemy wychowawcze. Uczniowie ci, wyrywani ze swoich macierzystych środowisk, często starali się za wszelką cenę zaimponować rówieśnikom. Nie bez przyczyny w młodzieżowym slangu pojawiło się słowo „gimbaza”, będące synonimem infantylizmu, ślepego podążania za modą. Szczególna podatność na wpływy w tym właśnie okresie życia wydaje się argumentem przeciwko izolowaniu tej grupy wiekowej. Zwłaszcza że przejściu do gimnazjum, będącego „przedsionkiem” szkoły średniej, towarzyszył jednak pewien rodzaj nobilitacji. Ten pozorny krok w dorosłość, w połączeniu z tendencjami współczesnej kultury, zaowocował w wielu miejscach niespotykanym dotąd poziomem agresji. Istotnym sygnałem są także dane dotyczące inicjacji alkoholowej wśród młodych ludzi. Jak podaje Marcin Herrmann, analityk CBOS, następuje ona obecnie w Polsce średnio po 13. urodzinach, a więc właśnie w momencie przechodzenia z podstawówki do gimnazjum.
Nie testować na dzieciach
Z drugiej strony rodzi się pytanie, dlaczego antidotum na gimnazjalne problemy ma być akurat powrót do ośmioklasowej podstawówki – systemu, który zdaniem wielu również miał poważne wady. – Przecież ta dorastająca trudna młodzież znów będzie w jednej szkole razem z maluchami, wróci zjawisko fali! – ostrzega prof. Mirosław Handke, autor reformy wprowadzającej gimnazja.
Z tym poglądem nie zgadza się prof. Nalaskowski: – Z doświadczenia wiem, że właśnie obecność maluszków powodowała, że tych starszych udawało się utemperować. Oczywiście nie jest powiedziane, że to, co dobrze funkcjonowało kilkanaście lat temu, tak samo przyjmie się i dzisiaj. Wtedy mieliśmy nauczycieli, którzy potrafili w takich szkołach pracować. Teraz mamy zupełnie inne pokolenie nauczycieli, dla którego będzie to nowe wyzwanie. Ale i tak postawiłbym na sprawdzone rozwiązanie zamiast fundowania szkole kolejnego eksperymentu. Dzieci nie są od tego, żeby na nich eksperymentować!
Mimo wszystko zastanawia fakt rezygnacji przez rząd z proponowanego wcześniej wariantu podziału etapów edukacji na lata: 4 + 4 + 4. Takie rozwiązanie pozwoliłoby przecież pogodzić postulaty wielu stron szkolnego sporu. Z jednej strony zapewniłoby bezpieczeństwo maluchom, oddzielając je od gimnazjalistów, z drugiej – zmniejszyłoby gwałtowność przejścia między etapami nauki. Moment przełomowy następowałby bowiem wcześniej, kiedy aspiracje do wejścia w świat dorosłych są znacznie mniejsze. Z kolei powrót do czteroletniego liceum – co akurat zawiera nowa reforma – umożliwiłby np. spokojną realizację kursu z historii literatury na języku polskim czy poważne nauczanie historii, które teraz dla wielu uczniów kończy się właściwie na pierwszej klasie liceum (tym, którzy nie wybierają historii, pozostaje tylko uzupełniający przedmiot: historia i społeczeństwo). Wydaje się, że utrzymanie podziału na trzy etapy edukacji pozwoliłoby też uniknąć nadmiernego zamieszania lokalowego i personalnego.
Bryki zamiast lektur
– Wariant 4 + 4 + 4 godny jest rozważenia – twierdzi prof. Handke. – Możliwe są też inne, np. 5 + 3 + 4, albo ten, który zakładałem na początku myślenia o reformie z 1999 r., czyli 6 + 6. Szkoda, że zamiast rozważyć różne możliwości zmian ewolucyjnych, wybrano rewolucję. Moim zdaniem to bardzo zła decyzja, która wywoła wielki chaos w całym systemie edukacji. Nie widzę powodów, zresztą pani minister ich nie przedstawiła, żeby w trybie ekstraordynaryjnym dokonywać tak wielkich zmian. Zwłaszcza że reforma jest kompletnie nieprzygotowana pod względem logistycznym.
– Trochę niepokoi mnie pośpiech, z jakim wprowadzane są zmiany – mówi Andrzej Kita, dyrektor Zespołu Katolickich Szkół Ogólnokształcących nr 1 w Katowicach, w którego skład wchodzą gimnazjum i liceum. – Obserwuję ten niepokój także wśród innych dyrektorów. Widzę go u nauczycieli i rodziców, którzy pytają, co będzie dalej z naszą szkołą. Tak gruntowna reforma wymaga spokojnego przygotowania, dobrych programów i podręczników. Tego nie da się stworzyć w ciągu jednego roku.
Dyrektor katowickiego „katolika” przyznaje jednak, że system oświaty wymaga reformy: – Na pewno błędem obecnego systemu było trzyletnie liceum, w którym pierwszy rok przeznaczony był na dokończenie programu gimnazjalnego, a pozostała część stawała się kursem przygotowawczym do matury. To wymagało zmiany.
– Czteroletnie licea to były małe akademie – podkreśla prof. Aleksander Nalaskowski. – Na tym etapie po raz ostatni w całym procesie edukacji człowiek uczył się wszystkiego. Miał wtedy czas, by zastanowić się nad tym, co go naprawdę interesuje. Skrócenie liceum i pośpiech związany z realizacją programów przyczyniły się do wzrostu nieuctwa i czytania bryków zamiast lektur.
Dla kogo reforma
Profesor Mirosław Handke, broniąc reformy z 1999 r., mówi, że gimnazja tworzone były przede wszystkim z myślą o mieszkańcach prowincji – aby wyrównać ich szanse edukacyjne. W dużej mierze to się udało. Przy współudziale samorządów wybudowano wiele nowych szkół i źle by się stało, gdyby ten dorobek został zaprzepaszczony. – Mam wrażenie, że nowa reforma przygotowywana jest głównie pod szkoły elitarne w dużych miastach. Tymczasem gimnazja rozbudziły na wsi ambicje, a badania potwierdzają olbrzymi skok jakościowy wśród uczniów na prowincji – przekonuje prof. Handke. Były minister edukacji ostrzega też, że reforma może poważnie osłabić szkolnictwo katolickie w Polsce. – Wśród ponad 600 istniejących w naszym kraju szkół katolickich prawie połowa to gimnazja – przypomina. – Wiele z nich świetnie funkcjonuje w zespołach szkół razem z liceami. Po co to psuć?
Opozycja i Związek Nauczycielstwa Polskiego przestrzegają przed chaosem, który – ich zdaniem – będzie towarzyszył reformie. Jednym z jego skutków ma być bezrobocie wśród nauczycieli. MEN odpiera te zarzuty, zapewniając, że nauczyciele staną się z urzędu pracownikami nowych szkół utworzonych w ramach reformy. Zresztą ustawy, przedstawione właśnie do konsultacji, regulują te kwestie, podobnie jak sprawę przekształcenia placówek starego typu w szkoły działające według nowego systemu. – Z pewnością nie obejdzie się bez strat, bo sytuacje przejściowe zawsze je powodują – ocenia prof. Aleksander Nalaskowski. – Ale zmiana jest potrzebna.
Szkoła to nie fabryka
Spór o kształt szkoły nie jest bynajmniej wyłącznie sporem o sprawy organizacyjne. Bo przecież, jak przekonuje minister Anna Zalewska, wydłużenie czasu przebywania ucznia w jednej szkole zostało podyktowane względami wychowawczymi. Niewątpliwie nauczycielowi, który towarzyszy uczniowi dłużej, łatwiej będzie do niego dotrzeć, zauważyć jego atuty i problemy. To ważne, bo jak twierdzi pani minister, przez ostatnich kilka lat szkoła straciła swoją funkcję wychowawczą. Prof. Aleksander Nalaskowski potwierdza tę diagnozę: – Szkoła poszła w fabryczność: egzaminy zewnętrzne, punkty, rankingi. Zatracił się duch nauczania. Jego przywrócenie będzie długim procesem, ale kierunek jest dla mnie jasny: nie ma odwrotu od Dekalogu.
Prof. Mirosław Handke przyznaje, że sprawa programów wychowawczych była w jego reformie tym elementem, którego nie udało się w pełni zrealizować. Podkreśla przy tym, że szkoły katolickie nie mają zwykle problemu z wychowaniem. Z prostego powodu: mają jasny system wartości. – Nie da się wychowywać według jednego szablonu. Wszystko jest w rękach wychowawców, w tym także katechetów – twierdzi były minister.
– Chcemy odbudować prestiż społeczny oraz autorytet szkoły i nauczyciela – zapowiada Łukasz Trawiński z biura prasowego MEN. Jak to się ma dokonać? Ministerstwo podkreśla, że chce kształtować w młodych ludziach postawy patriotyczne, obywatelskie, ale także umiejętność kreatywnego myślenia. Warto zacytować w tym miejscu fragment preambuły projektu ustawy Prawo oświatowe: „Nauczanie i wychowanie – respektując chrześcijański system wartości – za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego, przy jednoczesnym otwarciu się na wartości kultur Europy i świata”.
Pozytywnym sygnałem jest obecność w nowej ustawie przepisu mobilizującego szkoły do promowania wśród młodych ludzi wolontariatu. Jednak coś więcej na temat wizji wychowania będzie można powiedzieć, kiedy pojawią się pierwsze podstawy programowe, a te zapowiedziane są na koniec listopada. Do tego czasu pozostaje mieć nadzieję, że tym razem jedna z największych szkolnych bolączek nie zostanie bez rozwiązania. •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się