Nowy numer 39/2023 Archiwum

Wojna domowa na słowa

Linia frontu antypisowskiego znajduje się dziś już nie na ulicach i placach, ale w filharmoniach i teatrach.

Jeśli aktorzy, pisarze i reżyserzy akurat nie są na manifestacji KOD, to pewnie gromią władzę podczas środowiskowych spotkań, piszą protesty i petycje lub inicjują Kongres Kultury (7–9 października). Nadzwyczajny, bo zwołany „w poczuciu dramatyzmu chwili”. Twórcy w wydanym z tej okazji manifeście piszą, że są „zatrwożeni językiem nienawiści i pogardy, narastaniem ksenofobii i aktów przemocy z powodów różnic kulturowych”. Trwoga i dramatyzm być może nie są do końca adekwatnymi określeniami na to, co dziś dzieje się w Polsce, ale z pewnością oddają nastroje intelektualnej elity.

W walce na słowa subtelni pisarze już dawno zgubili miarę i przeszli w retorykę wojenną. Leją obóz władzy mocniej niż parlamentarna opozycja. Powracają środowiskowe gesty i zachowania znane z czasów PRL. Politycy PiS traktowani są jak Moczar czy Gomułka, różnica zdań między artystami pióra i gwiazdami wielkiego ekranu dotyczy jedynie taktyki dawania odporu „państwu PiS”. Kordon sanitarny? Bojkot oficjalnych imprez i wydarzeń kulturalnych? A może emigracja wewnętrzna? (Emigracja klasyczna w Europie bez granic jest gestem pustym.) Najwięcej zwolenników mają akcje bezpośrednie, wymierzone w urzędników państwowych oraz pracujących w oficjalnych strukturach „kolaborantów” ze świata kultury i mediów. Oto kilka przykładów z ostatnich tygodni.

Nowa świecka tradycja

Filharmonia Narodowa, 30 sierpnia. Podczas ostatniego koncertu w ramach festiwalu „Chopin i jego Europa” ze sceny przemawia wiceminister kultury, wybitny krytyk teatralny Wanda Zwinogrodzka. Gdy padają słowa o „wartościach narodowych muzyki Chopina”, na widowni rozlega się buczenie. Nie po raz pierwszy niektórzy „melomani” w ten sposób reagują na widok ministra rządu RP. Wcześniej buczenie rozlegało się podczas gali otwarcia Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu i w trakcie wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Filharmonii Narodowej – gdy witano wicepremiera i ministra kultury Piotra Glińskiego. Narodziła się więc nowa świecka tradycja. „Gazeta Wyborcza” ciepło przyjęła te narodziny. Jej korespondentka odnotowała jednak pewien incydent. Otóż Piotr Balcerowicz, znany meloman, buczący wykładowca orientalistyki na UW, spotkał się ze zdecydowanym odporem jednego z widzów, który nie zrozumiał doniosłości gestu profesora.

Cztery dni wcześniej na widowni dużej sceny Teatru Polskiego we Wrocławiu artyści, przedstawiciele KOD i partii politycznych zorganizowali protest przeciw wyłonionemu z konkursu nowemu dyrektorowi – aktorowi Cezaremu Morawskiemu. Krzysztof Mieszkowski, były dyrektor i poseł Nowoczesnej, grzmiał: „Po raz kolejny odbierają nam prawa do uprawiania sztuki”. Protest wsparły w specjalnym liście „teatry warszawskie”. Czytamy w nim: „Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym dotyczącym sposobu przeprowadzenia konkursu na dyrektora Teatru Polskiego, kryteria polityczne przeważyły w nim nad artystycznymi, co godzi w niezależność instytucji kultury i w wolność twórczą”.

Sęk w tym, iż tym razem „godzącym” nie był minister kultury (dysponujący tylko dwoma z dziewięciu głosów wybierających dyrektora), lecz marszałek Cezary Przybylski z Dolnośląskiego Ruchu Samorządowego, rządzącego regionem w koalicji z PO. Być może „ustawienie” konkursu polegało na tym, że jednym z formalnych kryteriów wyboru było posiadanie wyższego wykształcenia, którego poseł Mieszkowski nie posiada.

Kartacze lecą z obu stron

Wrzesień na froncie rozpoczął się od bitwy o Krzysztofa Masłonia. Ten znany krytyk literacki pierwszy oddał salwę w stronę kulturalnego parnasu w tygodniku „Do Rzeczy”. W swoim tekście „Zdrada klerków” zakwestionował artystyczną wielkość, bezstronność oraz bezinteresowność kilku mocno promowanych na Zachodzie polskich pisarzy i reżyserów. Przytaczając fakty i posługując się cytatami, pokazywał, jak daleko ci twórcy odeszli od ideału klerka nieangażującego się w polityczne spory i jak bardzo im się to opłaciło. Prawda w gruncie rzeczy mało odkrywcza – że główne nagrody literackie, granty, stypendia i kontrakty reżyserskie zarezerwowane są dla jednego środowiska – wywołała w tymże środowisku gwałtowną reakcję.

Nie było żadnych polemik, kpin czy oburzenia. Zażądano po prostu głowy autora. Monika Sznajderman i Andrzej Stasiuk napisali listy do przewodniczących Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus” i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy, domagając się usunięcia „prawicowego publicysty” ze składu jury prestiżowej nagrody. Jeden z jurorów, prof. Stanisław Bereś, podsumował, że „konflikt jest naturalną reakcją dla świata kultury, jednak język poniżający i dyskredytujący narusza porządek i kulturę dyskursu”.

Kłopot z sytuacją wojenną jest jednak taki, że kartacze lecą z obu stron. Masłoń faktycznie nie przebierał w słowach, ale M. Sznajderman nie pozostała mu dłużna, pisząc: „to człowiek szkalujący ludzi kultury, piszący o nich obrzydliwym, przywołującym upiory Marca ’68 i odwołującym się do tamtej retoryki językiem”.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast