Mateusz Matyszkowicz, szef TVP Kultura, mówi o zmianach zachodzących w stacji.
Agata Puścikowska: Jak to się stało, że „ateista i lewak” został dyrektorem odmienionej (niby) TVP Kultura?
Mateusz Matyszkowicz: Argumenty na poziomie „Matyszkowicz, znany ateista” urągają rozumowi. Podobne dyskusje prowadzą też do niebezpieczeństwa, jakim jest publiczne oszczerstwo. Bo akurat jestem (co prawda grzesznym, jednak wiernym) członkiem Kościoła katolickiego. Co do mojego „lewactwa” natomiast, okazuje się, że jedni kolorują mnie na czerwono, dla innych jestem „prawicowym siepaczem”. Obrywa mi się z dwóch skrajnych stron. Ale chyba dobrze, bo to pokazuje, że TVP Kultura podejmuje tematy ważkie z wielu punktów widzenia. Chcemy tworzyć medium, które nie wbija do głowy, metodą łopatologii stosowanej, jedynie słusznych oczywistości.
Ale czy naprawdę potrzebna była emisja filmu „Ostatnie kuszenie Chrystusa” albo dokumentu „Ukrzyżowanie – święty skandal”?
Przeprosiłem za wyemitowanie tego ostatniego. To był błąd. Dokument obejrzałem dopiero po emisji: nie powinien być na antenie dlatego, że ubliżał części odbiorców. Jego przesłanie jest takie, że jeśli ktoś krytykuje artystę i jego twórczość, to jest tępy i ciemny.
W debacie nad sztuką powinien tymczasem obowiązywać szacunek dla wszystkich. Natomiast jeśli chodzi o film Scorsese, będę bronić emisji. To dzieło jednego z najwybitniejszych współczesnych reżyserów i człowiek kultury powinien je znać, choć film nie musi się podobać. To opowieść o kuszeniu Jezusa, choć Scorsese tworzy tu nieco alternatywną historię. Jednak zakończenie filmu to znana nam prawda: Chrystus dokonuje ostatecznego wyboru. Idzie na śmierć i zbawia.
Czyli że z TVP Kultura jest dobrze, a będzie lepiej?
Jeśli chodzi o naszą ofertę filmową, to zrównoważenie jej zajmie ok. półtora roku. Część filmów trzeba zakupić, części odnowić licencję. Żyjemy w państwie prawa i obowiązują nas decyzje podjęte przez poprzedników. Nie jestem szaleńcem, który zrywa legalnie zawarte umowy. Nie stać nas na to. Musielibyśmy ponieść koszty zerwania umów, a żeby wypełnić puste miejsca – zakupić nowe produkcje. Tymczasem budżet telewizji jest obecnie okrojony. Do momentu wprowadzenia nowych zasad finansowania mediów publicznych zmiany w TVP Kultura muszą przebiegać w spokojnych etapach.
Jakie to etapy?
Po pierwsze, trzeba było wprowadzić zmiany w samej ekipie, tak by jej członkowie poczuli się twórcami, a nie odtwórcami czy robotnikami. To ludzie kreatywni i zdolni, a do tej pory, moim zdaniem, ich potencjał nie był w pełni wykorzystywany. Po drugie, stworzyłem świadomy plan rozwoju telewizji i proponowanych zmian. Zająłem się reformą, czy raczej dość rewolucyjną zmianą publicystyki kulturalnej. Powstały nowe programy, takie jak „Tanie dranie” Krzysztofa Kłopotowskiego i Jakuba Moroza czy mój autorski „Chuligan kulturalny”. Przywróciliśmy po pięciu latach „Trzeci punkt widzenia” – czyli rozmowę trzech filozofów.
Gadających głów…
…które relatywnie mają dobrą oglądalność. Zdjęta przeze mnie „Hala odlotów”, czyli sztandarowy produkt dawnej Kultury, przy dużo większych kosztach produkcji miała trzykrotnie mniejszą oglądalność. Najwyraźniej widzowie chcą rozmowy prowadzonej inaczej niż w stacjach komercyjnych. Chcą dyskusji prowadzonej piękną polszczyzną, spokojnej, na poziomie. Dotychczas tacy odbiorcy nie mieli dla siebie oferty. Kolejny etap to wprowadzanie nowych filmów.
Szykujesz się na masowego odbiorcę?
TVP Kultura zawsze będzie zorientowana na widza elitarnego. Naszym celem nie jest więc 10 proc. rynku telewizyjnego, ale – na początek – 1 proc. Obecnie zajmujemy ok. 0,4 proc. rynku, jednak w ciągu ostatnich miesięcy oglądalność nam stale wzrasta, w porównaniu z wiosną 2015 r. – aż o 16 proc. Nasz odbiorca to najczęściej widz z wykształceniem wyższym, mieszkaniec małych miejscowości, czyli lokalna elita intelektualna – ludzie tworzący kulturę w swoich środowiskach. Będziemy więc jeszcze bardziej docierać tam, gdzie nie ma wielkiej biblioteki, kina studyjnego czy opery. To jedna z sensowniejszych misji kulturalnych.
Mimo to krytycy coraz głośniej grzmią: „bluźnierstwa zamiast telewizji patriotycznej”.
Czasem myślę, że wyobrażają sobie moją pracę następująco: siedzi sobie Matyszkowicz przy pulpicie, jak w statku kosmicznym, i wciska guziczki – klik i „bluźnierstwo”, klik i „zgorszenie”, a teraz „rozbieranka”. Nie chcą chyba wiedzieć, że telewizję robi się za pomocą wieloletnich kontraktów, negocjacji, przy licznych ograniczeniach. Oczywiście mogę doprowadzić do sytuacji, gdy zakupiona wcześniej licencja na film wygaśnie, a obraz nie zostanie wyemitowany. Ale to oznacza sporą stratę finansową, czyli manko w ogólnym wyniku Telewizji Polskiej. W tak krótkim czasie uczciwiej byłoby raczej zbadać pewne trendy na nowej antenie. Tendencję, w którą stronę TVP Kultura zmierza.
A dokąd zmierza?
Wychodzę z założenia, że jeśli TVP Kultura ma formować elitę, to powinniśmy pokazywać źródła kultury tak, by odbiorca potrafił się do nich odnieść. Powinien znać również kontrowersyjne dzieła – by potrafić je samodzielnie oceniać. Oczywiście nie zamierzamy pokazywać wszystkiego, co wywołuje dyskusję i spory światopoglądowe. Granice są jasne: to prawo i dobre obyczaje.
Przeczytany komentarz: „Taka telewizja to samobójstwo”.
Samobójcą się nie czuję, tym bardziej że wyniki oglądalności świadczą same za siebie. Nie straciliśmy „starego” widza, a zyskaliśmy nowego i młodego. Być może wynika to ze znudzenia tym, co jest na wyciągnięcie ręki. Jeśli istnieje moda na slow food, czyli jedzenie zdrowe, ale wymagające czasu i wysiłku podczas przygotowania, to obserwujemy też skręt na slow TV. A ponieważ chętnie oglądają nas młodsi, m.in. dla nich wprowadzamy nowość – telewizję śniadaniową. Okazuje się, że istnieją „wariaci” intelektualni, którzy rano, przy robieniu kawy, chcieliby pooglądać coś mądrzejszego, ale jednocześnie dość łatwego w odbiorze. „Śniadaniówka” to format dość drogi, ale chcemy wykorzystać telewizyjne ośrodki regionalne. Każdy z nich to wielkie bogactwo tematów i programów związanych z kulturą. Chcę promować to, co w naszej kulturze dobre. Promocja pozytywu, a nie skupianie się na złym. Taka nowość.
Nowość?
W środowisku konserwatywnym często dominuje coś, co nazywam genem destrukcji. To gen, który sprawia, że konserwatyści i prawica przegrali kulturę. Pamiętasz protest przeciwko „Golgota Picnic”? Słuszny, bo to było bardzo słabe przedstawienie, a jedynym jego celem było uderzenie w chrześcijan. Protest się udał, bo był duży i szumny. Jednak niemal jednocześnie na scenie Teatru Wielkiego wystawiano „Moby Dicka” – obraz klasyczny i bardzo chrześcijański w przesłaniu, zrobiony na wybitnym poziomie. I w zasadzie żadne konserwatywne media tego nie zauważyły. Koncentrowano się na potępieniu, nie promując pozytywu. To zjawisko dotyka także TVP Kultura: krytykujący nie widzą zmian w stacji, zakupu cyklu „Prywatne życie arcydzieł” na temat sztuki sakralnej czy rejestrowania koncertów wielkich polskich kompozytorów.
Nuta patriotyczno-narodowa właśnie zabrzmiała.
Nastroje patriotyczno-narodowe w kulturze warto rozbudzać umiejętnie, subtelnie, nowocześnie. Amerykanie robią to niemal w każdym filmie, jednak nikt tam nie mówi wprost o patriotyzmie czy narodzie. Pojawiają się bohaterowie – Amerykanie, którzy działają dla obywateli i kraju. Podobnie w kinie francuskim: nawet proste komedie są oparte na pochwale kraju. W krajobrazie, kuchni, zwykłych scenach rodzajowych. Moim zdaniem warto właśnie takimi metodami promować rodzimą kulturę. Nie wystarczy mieć „słuszne poglądy” na kulturę. Trzeba umieć ją sprawnie przekazywać, na najwyższym możliwym poziomie estetycznym.
Mówisz o finansach, czy raczej ich braku. Tymczasem wspominałeś o stworzeniu Narodowych Zasobów Kultury.
Ale to naprawdę nie będzie gigantyczny gmach, który pochłonie połowę budżetu państwa. Projekt zakłada logikę programowania, stworzenie reguł, wytycznych, które sprecyzują, co jest warte pokazania i zarejestrowania, co jest istotną wartością kulturową. Chodzi o digitalizowanie, odnawianie i opisywanie materiałów dostępnych w TVP, zbieranie notacji, czyli historii mówionych ludzi kultury. Musimy też rozpocząć program śledzenia karier wybitnych przedstawicieli kultury. Do tej pory dramatycznie zaniedbywano promocję takich ludzi. Niedawno umarł prof. Janusz Tazbir – chciałem natychmiast wydobyć i wyemitować dobry dokument na jego temat. Nie dało się, bo w archiwum telewizyjnym znaleźliśmy tylko cztery, niezbyt porywające pozycje o profesorze. Trochę wstyd, prawda? •
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się