O Jarosława Kaczyńskiego wizji Polski, nierównościach oraz konstytucji z Andrzejem Urbańskim rozmawia Bogumił Łoziński
Bogumił Łoziński: O co chodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu?
Andrzej Urbański: W moim przekonaniu na obecnym, pierwszym etapie rządzenia chodzi mu o powrót do normalności.
Na czym ma polegać ta normalność?
Po ośmiu latach rządów „miłości”, „budowania mostów”, „polityki bez polityki” następuje dziś powrót do polityki przez duże „P”. Wszystkie konflikty, spory, problemy, które były przez Platformę Obywatelską kamuflowane czy marginalizowane, którymi manipulowano, teraz wróciły. I bardzo dobrze, bo zaczną się prawdziwa debata i rozwiązywanie problemów.
Platforma zniszczyła prawdziwą politykę?
To był proces. Po 1989 r. uprawianie prawdziwej polityki stało się oczywiste. To był młot, za pomocą którego rozbijaliśmy ściany zbudowane przez totalitarny układ. Jednak szybko wytworzył się nowy system władzy, w którym dążono do tego, aby polityka była dla obywateli czymś odświętnym i nie podlegała krytyce. Zwykli Polacy krok po kroku byli odsuwani na bok. Wytworzył się układ, w którym polityka została przejęta przez elity, tzw. autorytety, przez tych, którzy „mają rację”, a obywatele, np. bezrobotni, ci z PGR czy inni niekorzystający z przemian, racji nie mają. Rządy Platformy to apogeum tego procesu. W ciągu ośmiu lat doprowadziły do tego, że pojęcie obywatelskości stało się albo czymś sztucznym, albo formalnym – tak, jesteście obywatelami, ale nie macie nic do powiedzenia. Także pojęcie państwa, które ja określam mianem republiki, stało się czymś dwuznacznym. Republika, która nie potrzebuje obywateli, nie jest republiką, lecz zgromadzeniem kolesiów, elit, tych, którzy czerpią korzyści z takiego układu.
Lider PiS chce ten układ rozbić?
Jarosław Kaczyński bardzo mocno podkreśla, że relacje między republiką a obywatelem muszą być zrównoważone, bez wykluczania kogokolwiek. Przez osiem lat budowany był system, w którym wszystko to, co było po stronie obywateli, traktowano jako nieistotne. Na przykład kwestia emerytur. Władza uważała, że to żaden problem, można dowolnie zmieniać wiek emerytalny, a umowa społeczna w ogóle się nie liczy. Tak samo PO złamało umowę w sprawie OFE. Najpierw państwo podpisało z obywatelami pewną umowę. Polacy mieli płacić składki, a państwo miało zapewnić emerytury. Nagle państwo stwierdziło, że ta umowa nie obowiązuje. Władze orzekły, że w OFE nie ma pieniędzy obywateli. Teraz media robią wielki szum w obronie demokracji, a wówczas milczały, uważały, że problemu nie ma.
W Polsce są równi i równiejsi?
Rzeczpospolita zgodnie z postulatami „Solidarności” miała być krajem równości obywatelskiej, socjalnej, wobec prawa, równości w dostępie do wszystkiego, co jest możliwe. Tak się nie stało. Wprost przeciwnie, dochodzi do sytuacji skandalicznych. Czy ci, którzy kradną 50 mld zł VAT-u, są tak samo równi jak pan, ja czy Jarosław? Nie. Oni są 3 albo 15 razy równiejsi. Dostają zupełnie inne wyroki, jeśli w ogóle jakieś dostają, a kradną dziesiątki, jeśli nie setki milionów złotych. W jaki sposób system ich chroni? Państwo od lat o tym wie i nie wprowadziło żadnych skutecznych rozwiązań, aby takie sytuacje ukrócić. Słabe państwo preferuje tego typu aferzystów jak panowie z Amber Gold. Państwo lepiej traktuje tych, którzy mu się wysługują. Większość „profesorów”, „autorytetów” krytykujących PiS służy zachowaniu obecnego układu, gdyż są jego beneficjentami, np. przez system grantów. W III RP zwykły obywatel jest ostatnim elementem opieki państwa. Proszę zwrócić uwagę, że ci, którzy są na umowach śmieciowych, pracują na zaspokojenie podstawowych potrzeb, ale nie inwestują w przyszłość, nie odkładają na emerytury.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się