Nowy numer 17/2024 Archiwum

Oda do bomby atomowej

Nie boję się instalacji w Polsce broni jądrowej. To właśnie bez niej jesteśmy słabi wobec potencjalnego najeźdźcy.

Wiceminister obrony narodowej Tomasz Szatkowski w wywiadzie udzielonym Polsat News 2 stwierdził, że w kontekście polskiego udziału w natowskim programie Nuclear Sharing „konkretne kroki są obecnie rozważane”. Program ten zakłada w skrócie, że państwa Sojuszu, które posiadają broń atomową, mogłyby ją „udostępnić” tym krajom, które jej nie mają. Wszystko po to, by były realnie bardziej bezpieczne.

Rozpętała się burza – Polska rzeczywiście zamierza zdobyć bombę atomową? Informację zaczęło prostować samo ministerstwo przypominając, że jesteśmy stroną Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Nuklearnej i w związku z tym nie mamy planów pozyskania tego typu broni. Dalej w oświadczeniu mamy nieco lania wody, jednak przekaz jest taki: spokojnie, nie podejmujemy żadnych gwałtownych ruchów. Na swój sposób skomentował sytuację także europoseł Ryszard Czarnecki: - Proszę nie straszyć Polaków, że Antoni Macierewicz chce zainstalować w Polsce bombę atomową. Nic z tych rzeczy – powiedział w TVN24.

O ile oświadczenie MON jest w pełni zrozumiałe, a rezerwa uzasadniona, o tyle stwierdzenie Czarneckiego o „straszeniu” było dziwaczne. Nawet jeśli coś jest na rzeczy, to A. Macierewicz chce zdobyć bombę, a nie zrzucić ją na Warszawę. Z posiadania tego typu broni należałoby się cieszyć, a nie martwić. Ale cóż, straszenie atomem ma w Polsce długą tradycję, a wszystko zaczęło się jeszcze w latach 50-tych. Komuna minęła, ale ten sposób myślenia pozostał. W latach 90-tych, gdy w książce „Lewy czerwcowy” (zbiorze wywiadów z politykami związanymi z rządem Jana Olszewskiego przeprowadzonych przez Jacka Kurskiego i Piotra Semkę) były minister obrony Jan Parys opisywał, jak to prezydent Lech Wałęsa chciał przekonać go do tego, by „załatwić dla Polski pewną liczbę pocisków nuklearnych, by i Polska na tym skorzystała”. – Te rozważania mnie przeraziły – mówił Parys. - Bezpieczeństwo Polski nie zależy od tego czy mamy, czy też nie mamy broni nuklearnej. Przeciwnie, w tej chwili jej posiadanie bardzo by Polsce zaszkodziło. Zachód jest wyczulony na tym punkcie, nie uszłoby to jego uwadze  – dodawał. Mówił to krótko przed tym, jak Ukraina zrzekła się własnej broni jądrowej w zamian za gwarancje integralności kraju. Gwarancje także ze strony państw Zachodu, o którego opinię tak troszczył się Parys. Dwadzieścia lat później, gdy „zielone ludziki” opanowały Krym, a żołnierze rosyjscy, pardon, separatyści, weszli na teren wschodniej Ukrainy, „Memorandum budapeszteńskie” okazało się nic nie znaczącym świstkiem papieru. Dziś Ukraińcy plują sobie w brodę, że zgodzili się oddać swoje głowice Rosjanom.

Gdyby Lechowi Wałęsie udało się wymóc na „przerażonym” ministrze Parysie zakup broni atomowej – i cała operacja by się udała – byłby to prawdopodobnie, zaraz obok wyprowadzenia wojsk sowieckich z Polski, największy sukces jego prezydentury. Tak się jednak nie stało, i dziś znajdujemy się, ze swoim słabym wojskiem, uzbrojeni głównie w gwarancje bezpieczeństwa wynikające z naszego udziału w Pakcie Północnoatlantyckim w zapalnym punkcie Europy. O którym zresztą się, z racji na przesunięcie się punktu zainteresowania światowych mediów na  Bliski Wschód, zapomina.

Atom – zwłaszcza z powodu tragedii Hiroszimy i Nagasaki, czy elektrowni jądrowej w Czarnobylu – budzi strach. Tymczasem nie ma co się bać bomby jądrowej: jest ona szczególnie niebezpieczna właśnie wtedy, gdy jest nieużywana. Przecież to właśnie dzięki niej nie doszło do III wojny światowej. Mocarstwa atomowe szachowały się nawzajem swoimi głowicami, ale nigdy nie doszło do bezpośredniego starcia przy ich użyciu. Konflikt rozlał się na peryferie: Indochiny, Afrykę, Amerykę Łacińską. Kosztował życie milionów ludzi, był brutalny i brudny – ale bez tego straszaka wyglądałby o wiele gorzej. Przynajmniej na terytorium mocarstw nuklearnych. Państwa będące sceną tych rozgrywek były bardzo różne, ale łączy je jedno: nie posiadały broni jądrowej.

To, że nie zdobędziemy "atomówek" nie oznacza, że znikną one z rosyjskich arsenałów. Dlatego ja nie obawiam się broni atomowej w Polsce. Jeśli Antoni Macierewicz ma plany jej nabycia, pożyczenia, konstrukcji, cokolwiek – niech je realizuje. Może się jeszcze zapisać w historii jako ten, który zostawił Polskę bezpieczną. Przynajmniej bardziej, niż przed swoim urzędowaniem.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy