Nowy numer 13/2024 Archiwum

Kto jest winny? "Inny"

Obserwowałam wczoraj wieczór wyborczy PO. W kuluarach atmosfera była ciekawa: "Nic się nie stało, to nie nasza wina".

Przed opisem wieczoru wyborczego w sztabie PO z roku 2015 przenieśmy się do roku 2011, do sztabu przegrywającego wówczas PiS-u. Wtedy obserwowałam tamte realia (praca dziennikarska nie wybiera).

Wielka sala na Nowogrodzkiej była pełna przeróżnych osób. Ważna uwaga: razem z dziennikarzami było wielu polityków różnego szczebla. Co się działo po pierwszych, sondażowych, kiepskich dla PiS-u wynikach? Miny kandydatów i sympatyków zebranych na Nowogrodzkiej oczywiście posmutniały, ludzie dość szybko opuścili budynek. Ale nie uciekali od dziennikarzy. Nie fuczeli: "jeszcze im pokażemy". Nie było mowy o wmawianiu sobie i innym, że chociaż przegraliśmy, to... wygraliśmy. Bo przecież "te 20 proc oznacza wielkie społeczne poparcie". I nie było mowy o mówieniu do kamery czy mikrofonu "jest dobrze", a poza kamerą dość agresywnego sugerowania, na kogo "teraz przyjdzie pora" i kogo "trzeba pochować". Ot, przegraliśmy, przykro i szkoda. Będziemy działać dalej.

Wczorajszy wieczór spędziłam natomiast w sztabie wyborczym PO (praca dziennikarska nie wybiera). Już od mniej więcej godz. 19-20 w sztabie był tłum dziennikarzy, a polityków mało. W zasadzie przez długi czas na wciąż te same pytania odpowiadał niestrudzenie jeden jedyny senator. Mętnie zresztą, niemniej - szacunek za odwagę. Potem było niewiele lepiej. Politycy wpadali, w przelocie rzucali parę słów do mediów, chowali się za zamkniętymi drzwiami. I robili wrażenie OBRAŻONYCH. A oficjalne wypowiedzi brzmiały: "Nic się nie stało, mamy dobry wynik. A w ogóle to nie jest nasza wina, tylko...". I tu padały różne odpowiedzi. Jako "winne" klęski PO wymieniane były media, kłamstwa, afera taśmowa (ale w kontekście prowokacji PiS-u, nie własnej winy). No i oczywiście, mniej lub bardziej wprost: PiS. PiS, który tak omotał wyborców, że ci - zupełnie nieświadomie i pod pręgierzem - poszli do wyborów. PiS, któremu udało się oszukać wyborców, że chociaż w "tenkraju" (żeby zacytować panią Kopacz) dzieje się świetnie, to jednak trzeba bezpodstawnie ukarać sprawców tego szczęścia.

Osobiście nawet usłyszałam, wysyczane przez pewnego pana (niestety nie kojarzę nazwiska): "O, pani redaktor! Główna nasza krytykantka". Zabrzmiało nawet groźnie. Jednak naprawdę zbyt na wyrost. Akurat, szczerze mówiąc, uważam siebie za dość łagodnego krytyka sfery politycznej (nie mylić z krytykanctwem...). Stanowczo są skuteczniejsi w tej materii. Mój skromny udział w "krytykanctwie" dotyczy li tylko spraw, które uważam za najistotniejsze społecznie, czyli związanych z edukacją, polityką rodzinną czy obroną życia. Na które to sprawy wyczulona jestem nadal. Niezależnie od tego, kto rządzi. I zapewniam, że od dziś nowej władzy w tych obszarach również zaczynam patrzeć na ręce. Czego, miejmy nadzieję, nie będzie postrzegać jako "krytykanctwa".

Ale wracając do tematu. Politycy, diagnozujący przyczyny swojej porażki, jako winnych wskazywali... innych. Nie siebie. Nie kiepskie osiem lat rządów, nie biedę, nie brak szacunku dla obywateli, nie frustracje z tym związane były winne porażki. Winni byli "inni". I tylko w kuluarach, poza kamerą, politycy pomstowali na "beznadziejną kampanię" oraz pytani o datę pogrzebu PO, wyzłośliwiali się, że to będzie raczej "spektakularny pogrzeb kilku osób".

Klasyk gatunku, czyli (oby na zawsze) odchodzący z polityki Leszek Miller, raczył kiedyś powiedzieć, że mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy. Jeśli podobnie jest ze sferą polityczną, to po wczorajszym wieczorze wyborczym pozostaje spory niesmak. Bo oczywiście, gdy kamery telewizyjne zostały włączone, wypowiedzi się ugrzeczniły i uładziły (co zapewne Państwo mieli okazję prześledzić na ekranach telewizyjnych). Jednak to pierwsze, szczere i kuluarowe reakcje mówią najwięcej o środowisku.

A na koniec cytat (incognito) chyba podsumowujący cały wczorajszy wieczór, a może nawet całą odchodzącą ekipę. Wypowiadane z lekką nutą ironii, choć wcale nie jestem pewna, czy nie na serio: "A wiecie co? Mam już hasło na kampanię za cztery lata! Jak to jaką? PRECZ Z PIS-em"!

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej