Nowy numer 20/2024 Archiwum

Daleko od Moskwy

Kijowski Majdan pokazał, że mit jedności narodów ukraińskiego i rosyjskiego jest prawdziwy. To znaczy naprawdę jest mitem.

Miało być „przewidywalnie”. Władimir Putin nie po to miał swoich ludzi w Kijowie, żeby martwić się zbytnio o losy Ukrainy. Wiktor Janukowycz i Mykoła Azarow mieli być gwarantami odciągnięcia kraju od zbyt ścisłych związków z Zachodem. I oczywiście swoją robotę wykonali, rezygnując z podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE w Wilnie. Ukraińcy poczuli się oszukani.

O ile jednak rosyjskie władze i ukraińscy strażnicy interesów Kremla mogli brać pod uwagę drugi, po 2004 roku, Majdan, to zapewne nikt z trwadogłowych w Moskwie nie przypuszczał, że Ukraińcy gotowi są bronić swojej godności nawet za cenę życia. Sami Ukraińcy, powiedzmy sobie szczerze, też chyba nie wierzyli, że tym razem padną strzały. Rok temu ponad stu z nich zginęło w Kijowie...

Trwający trzy miesiące protest, który przerodził się w końcu w rzeź, pogrzebał raz na zawsze mit jedności narodów ukraińskiego i rosyjskiego. Mit promowany głównie przez Putinowską propagandę (nie bez wsparcia moskiewskiej Cerkwi). Ukraińcy pokazali, że w obronie własnej godności są gotowi do tego, do czego nie byliby chyba jednak zdolni Rosjanie. Nie tylko dlatego, że w Moskwie większy strach i trzymiesięczne okupowanie placu czy ulicy byłoby niemożliwe. Także dlatego, że Ukraińcy, mimo że postsowiecka mentalność nie jest im obca, są już jednak w innym miejscu niż „bracia” Rosjanie. Ten opór musiał zaskoczyć dogmatycznych wyznawców „jednego narodu”.

Ukraina płaci dziś ogromna cenę za tę Rewolucję Godności. Rozbicie kraju, na skutek oderwania Krymu i wojny w Donbasie, wydaje się nie do odwrócenia w możliwej do przewidzenia perspektywie. Ale i w tym targaniu wschodnią częścią kraju widać różnicę między Ukraińcami a Rosjanami. Poza Donbasem (Krym to osoba „bajka”), nie udało się Moskwie wzniecić oporu wobec władz w Kijowie. W Charkowie, choć większość mówi po rosyjsku, to jednak myśli bardziej po ukraińsku. W Odessie nikt na tworzenie Noworosji nie miał ochoty, a w  Dniepropietrowsku władze wypacały nagrody za schwytanie separatystów.

Ukraina ledwo zipie. Nie tylko przez wojnę, ale i przez własne wieloletnie zaniedbania. Mimo wszystko to nie jest ten sam postsowiecki naród, co postsowiecka Rosja.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny