Nowy numer 38/2023 Archiwum

Testament poety

Niezwykła była jedność słów, które Stanisław Barańczak pisał w obronie prawdy, moralności i etyki, z jego czynami.

Ta słabość poety do zabaw językowych na szczęście przetrwała nie tylko w anegdocie. Można się nimi delektować, czytając tomy „Pegaz zdębiał”, „Biografioły” czy „Geografioły”. Poczucie humoru Barańczaka jest także nieodłączną częścią wierszy poważniejszych, zwłaszcza dotykających socjalistycznej rzeczywistości. Bronisław Maj, poeta, scenarzysta i aktor, opowiada, jak kiedyś w Bostonie spędził z Barańczakiem kilka dni na rozmowach o poezji. – Staszek był już poważnie chory. Siedział z przymkniętymi powiekami, a ja czytałem mu jego słynny wiersz „Określona epoka”, będący parodią niepowtarzalnego stylu Gomułki. Czytałem… głosem Gomułki, bo potrafię mówić różnymi głosami. Sprawiało mu to ogromną przyjemność – wspomina. W amerykańskim mieszkaniu poety na imieninach gospodarza spotkało się wtedy wielu przyjaciół z Polski. Tamten wieczór (w 2003 roku) przeszedł do historii między innymi dlatego, że Barańczak z Majem zabawiali gości, rozmawiając na każdy podrzucony im temat… regularnym szekspirowskim jedenastozgłoskowcem, ze średniówką po piątej sylabie.

Dar krakowskich pisarzy

Krzysztof Biedrzycki jest wnikliwym znawcą twórczości zarówno Stanisława Barańczaka, jak i Małgorzaty Musierowicz, najpopularniejszej autorki powieści dla młodzieży z końca ubiegłego wieku, prywatnie siostry Barańczaka. – Co ciekawe, skojarzyłem fakty, gdy już byłem wielkim fanem obojga – śmieje się krakowski polonista, po czym zupełnie już poważnie przekonuje, jak wiele, mimo odrębności gatunkowej, jest wspólnych cech powieści i wierszy rodzeństwa poznańskich twórców. Łączy je na przykład prawdziwy obraz rzeczywistości PRL, w przypadku Musierowicz już schyłkowej. Z obojgiem łączy się też niecodzienna promocja doktoratu honoris causa dla Barańczaka, jaka odbyła się na Uniwersytecie Śląskim w czerwcu 1995 roku. Na uroczystość wyprawiła się samochodem silna krakowska delegacja w składzie: Wisława Szymborska, Bronisław Maj, Jerzy Illg (szef „Znaku”) i Krzysztof Biedrzycki (wówczas w redakcji „NaGłosu”). Podczas postoju uświadomiono sobie brak prezentu. Wtedy wzrok pani Wisławy padł na okazałego ogrodowego krasnala eksponowanego na przydrożnym straganie. Przyszła noblistka przekonała resztę delegacji, że poeta będzie prezentem zachwycony. Krasnala starannie zapakowano, a następnie, w reprezentacyjnej sali Sejmu Śląskiego, w niezwykle podniosłej atmosferze wręczono doktorantowi honoris causa, przekonując salę, iż jest to „dar krakowskich pisarzy”. Barańczak przy wszystkich prezent rozpakował, po czym podniósł krasnala do góry niczym puchar za zwycięstwo. Na sali zapanowała konsternacja, przerwana wybuchem śmiechu… Małgorzaty Musierowicz. Po chwili do aplauzu dołączyli pozostali goście. Krasnal nie poleciał do Bostonu, otrzymała go w prezencie siostra poety.

Rozdawał siebie z hojnością

„Drobnomieszczańskie cnoty. Ja wiem, ja się ich wstydzę, / od lat poniżej poziomu: co za blamaż, nie mieć w biografii/ ani jednego rozwodu, dewiacji, większego nałogu,/ kuracji psychiatrycznej, burzliwego romansu na boku/, pełnokrwistego podcięcia żył”. Bronisław Maj pytany, który wiersz Stanisława Barańczaka najbardziej odzwierciedla jego osobowość, przywołuje właśnie „Drobnomieszczańskie cnoty”. – Prywatnie to nie był człowiek przebojowy, raczej nieśmiały, rodzinny, pełen dyskrecji i powściągliwości – mówi Maj. I zaraz dodaje: – A przy tym Staszek był dla wszystkich. Rozdawał siebie z nadzwyczajną hojnością. Trudno zliczyć i skatalogować, komu i w jakich okolicznościach Barańczak siebie rozdawał. Pamięta się KOR i głodówkę u św. Marcina, trochę zapomniana pozostaje tytaniczna praca dla Polski, jaką wykonywał na emigracji. Począwszy od organizowania pomocy humanitarnej po wprowadzeniu stanu wojennego, przez aktywną współpracę z podziemnymi wydawnictwami w kraju, po promowanie polskiej kultury w USA. To zadanie postrzegał wręcz jako swoją życiową misję. Realizował ją poprzez dziesiątki sesji naukowych, ale przede wszystkim genialne przekłady. I znów: po śmierci Barańczak przedstawiany jest (i słusznie) jako najlepszy tłumacz literatury anglojęzycznej. Trochę zapomina się o nie mniejszym dorobku przekładów „w drugą stronę”, z języka polskiego na angielski. Trudno przecenić zasługi, jakie ma dzięki nim dla spopularyzowania w świecie naszej poezji i dramatu. Gdy choroba Parkinsona bardzo już utrudniała mu pracę, pomagała mu w niej Claire Cavanagh, dziś już znana tłumaczka polskiej literatury. W hołdzie dla mentora i przyjaciela swoje przekłady nadal jednak podpisuje dwoma nazwiskami: Cavanagh&Barańczak.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast