Miała w sobie tyle wiary i zapału, by wyprowadzić benedyktynki z potężnego kryzysu. Dała im odnowioną regułę i przyciągnęła liczne nowe powołania.
Mowa o matce Magdalenie Mortęskiej, słudze Bożej, jednej z grona mądrych kobiet Kościoła, której 460. rocznica urodzin mija 2 grudnia. Urodziła się w Pokrzywnie, nieopodal Grudziądza, gdzie jej ojciec Melchior Mortęski, podkomorzy malborski, zarządzał dobrami otrzymanymi prawem lennym. Ciało zaś m. Mortęskiej spoczywa w Chełmnie, w kościele, należącym niegdyś do benedyktynek, a obecnie do szarytek, gdzie była ksienią przez ponad pół wieku.
Bez oka, z charakterem
Kiedy w 1953 r. znany historyk prof. Karol Górski uczestniczył w otwarciu trumny i re- kognicji ciała sługi Bożej, zapisał potem, że było ono wysuszone, ale na tyle w dobrym stanie, że można było nawet dostrzec podobieństwo rysów do tych, które znane są z XVII-wiecznych portretów m. Mortęskiej.
A była ona osobą wysoką (1,75 m wzrostu), pozbawioną prawego oka, które wyłupiła sobie w dzieciństwie, bawiąc się cielęcą kością. Była też – ale to już można wyczytać z kronik i wnioskować z zostawionych dzieł – panną energiczną, pełną temperamentu, który łagodziła z wiekiem; o dobrym zmyśle organizacyjnym i głębokiej wierze. Musiała mieć też dużo samozaparcia, gdyż długo pokonywała opór ojca, który wydawszy dwie starsze córki za mąż, również ją przygotowywał do ślubu, a jej sprzeciw próbował pokonać, osadzając dziewczynę na kilka lat pod ścisłym nadzorem w majątku rodowym Mortęgi pod Lubawą. Ona jednak miała inne powołanie. Już jako dwunasto- czy trzynastolatka złożyła śluby czystości i pragnęła wstąpić do zakonu, a konkretnie do klasztoru benedyktynek w Chełmnie. Podkomorzy zgodziłby się nawet, aby córka zamieszkała w klasztorze, ale tak jak czyniły to ówcześnie nader często inne panny ze szlacheckich domów – czyli żyjąc z osobistego majątku, otoczona sługami, co bynajmniej nie było zgodne z regułami zakonów, ale z upadającymi obyczajami życia klasztornego w XV i XVI wieku. W końcu jednak, a było to w grudniu 1578 roku, Magdalenie Mortęskiej udało się zamieszkać w klasztorze w Chełmnie, gdzie już pół roku później, w czerwcu 1579 roku, złożyła śluby wieczyste na ręce biskupa chełmińskiego Piotra Kostki, brata zmarłej w 1560 roku matki Magdaleny – Elżbiety z Kostków. Już tydzień po złożeniu ślubów 25-letnia Magdalena Mortęska została ksienią klasztoru. To, co może wydać się szokujące, okazuje się w pełni zrozumiałe. Kiedy m. Mortęska przybyła do klasztoru w Chełmnie, zastała tu trzy zakonnice, ale ani jednej benedyktynki. Życie zakonne było w rozsypce, a klasztor w ruinie, o czym miał świadczyć obrazowy zapis w klasztornej kronice o sowach hukających w krużgankach. Nowa ksieni, z którą profesję złożyły dwie jej służące, od razu przystąpiła do duchowej i materialnej odbudowy klasztoru.
Reguła chełmińska
Początki były trudne, bo ksieni benedyktyńskiego klasztoru, w którym nie było starszych zakonnic żyjących Regułą św. Benedykta, nie miała na kim się wzorować. Wierne zaś naśladowanie ascetycznych zaleceń z żywotów świętych – na dobę dwie, trzy godziny snu, chodzenie we włosiennicy, biczowanie do krwi, słabe jedzenie – zakończyło się epidemią tyfusu. Do akcji musiał wkroczyć biskup Kostka, który nakazał siostrom więcej spać, więcej i lepiej jeść, chodzić w bieliźnie. Ważnym momentem było odnalezienie przez m. Mortęską Reguły św. Benedykta – według kronikarza klasztoru – zakurzonej na strychu. Siostry zaczęły ją studiować, a co z tekstu pojęły, zaczęły wprowadzać w życie (św. Benedykt nie kładł nacisku na umartwienia fizyczne). Jak pisze współczesna benedyktynka, historyk Małgorzata Borkowska, siostry stanęły przed koniecznością zinterpretowania tekstu reguły zakonnej w duchu epoki, a ponieważ jego wyrazicielami w epoce potrydenckiej (Sobór Trydencki zakończył się w 1563 roku) byli jezuici, ich duchowni i prawnicy zaczęli pomagać m. Mortęskiej w interpretacji reguły. Ale nie stało się to od razu, dzięki czemu benedyktynki „zachowały sobie prawo, lub może nawet obowiązek, ostatecznego rozstrzygania, które z otrzymanych rad zgadzają się z regułą, a które nie; podobnie jak możliwość ich stosowania sprawdzały w najlepszy możliwy sposób, bo w praktyce” – pisze s. Borkowska. Podkreśla, że „benedyktynki chełmińskie postawiły sobie za cel maksymalną wierność wobec reguły, i jeśli dodały do tekstu tak wiele, to dla jego objaśnienia i praktycznej aplikacji”. Siostry wykreśliły z tekstu Reguły św. Benedykta punkty nieaktualne, a do wielu dodały bardzo szczegółowe instrukcje, jak je stosować, np. wskazówki dotyczące klauzury. Sobór Trydencki klauzurę bardzo zaostrzył. Benedyktynki chełmińskie więc – uważając, że dla zarządzania majątkiem, spraw sądowych itd. przełożone muszą opuszczać klasztor – szczegółowo te przypadki opisały. Zniosły też zwyczaj niejedzenia mięsa, a brak w regule wzmianki o noszeniu bielizny uznały wreszcie za przyzwolenie.