Ich służba wymaga ciągłej gotowości, bo kiedy zawyje syrena, rzucają wszystko i jadą na akcję. – Jeśli ktoś nie chce pomagać innym, to nie ma po co wstępować do straży – przyznaje jeden z nich.
Na Dzień Strażaka, który obchodzono przy okazji uroczystości Matki Bożej Królowej Polski, do Skrzatusza przyjechało ok. 100 mundurowych z pobliskich jednostek Ochotniczej Straży Pożarnej. Bp Edward Dajczak przewodniczył Mszy św. w ich intencji. – Ten dzień jest przypomnieniem, że człowiek jest wielki, kiedy potrafi dać siebie innym – mówił w homilii.
Służba, czyli pomaganie
Dla Sławomira Wichy, prezesa Ochotniczej Straży Pożarnej Skrzatusz, przygoda strażaka zaczęła się, kiedy był chłopcem. – Trzeba mieć coś w sobie, żeby być strażakiem: przede wszystkim chęci, żeby pomagać – mówi. – Mamy jednostkę techniczną, a nie typowo gaśniczą. Jeździmy głównie do wypadków, więc nasza służba nie jest nie wiadomo jak niebezpieczna. Jedno jednak jest pewne: jeśli ktoś nie chce pomagać innym, to nie ma po co wstępować do straży – dodaje. Zbigniew Dubowy jest strażakiem od 62 lat. – Kocham straż i dopóki będę mógł, chcę do niej należeć, choć już nie czynnie – dzieli się. Jak sam mówi, bardzo dużo nauczył się w straży. – Kiedy jechaliśmy do pożaru, to zawsze był strach, co zobaczymy, bo za każdym razem to była ludzka tragedia. Nieraz było tak, że jak syreny wyły, to zwalnialiśmy się z pracy i biegliśmy na akcję. Nie mieliśmy wątpliwości, że wtedy drugi człowiek był najważniejszy – mówi. Przyznaje też, że Dzień Strażaka to dla niego wyjątkowe święto. – Moim zdaniem Pan Bóg jest potrzebny człowiekowi całe życie, nie tylko strażakowi. Zawsze szedłem przez życie z Nim, dlatego dziś też cieszę się, że mogę Mu dziękować za tyle lat służby – dodaje.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się