GN 40/2023 Otwarte Archiwum

Mały gangster i wielka wojna

Meksykańskie władze z dumą ogłosiły schwytanie Joaquina Guzmana – przywódcy kartelu z Sinaloa, jednego z najpotężniejszych i najgroźniejszych na świecie.

Ameryka Łacińska pełna jest paradoksów. Gangi narkotykowe i ich przywódcy słyną z niesłychanej brutalności. Nie wahają się przed żadną zbrodnią, jeśli to pomaga w prowadzeniu „interesów”. Jednocześnie gangsterzy są kimś w rodzaju „celebrytów” rozpalających masową wyobraźnię. Ubodzy prości ludzie zdobywają fortuny liczone w miliardach dolarów. Wkupują się przy tym w łaski lokalnej społeczności. Fundują w restauracjach posiłki, budują boiska, a nawet remontują domy w ubogich dzielnicach. W Meksyku istnieje nawet specjalny rodzaj piosenek „opiewających” wyczyny gangsterów, zwanych narcocorridos. W ostatnich latach ucieleśnieniem wszechmocnego gangstera był właśnie Joaquin Guzman, schwytany przez meksykańską policję 22 lutego.

Miliarder półanalfabeta

Guzman urodził się w 1957 r. na ubogiej meksykańskiej prowincji, w stanie Sinaloa, w zachodniej części kraju. Niewielki wzrost sprawił, że przylgnął do niego przydomek El Chapo – „mały”. Już od dzieciństwa działał w narkotykowym biznesie, uprawiając własne poletko opium, a później wraz z kuzynami plantację marihuany. Edukację odebrał w stopniu minimalnym. Podobno do dziś pozostał półanalfabetą. Już na przełomie lat 80. i 90. wyrastał na jednego z przywódców kartelu z Sinaloa. Sprzyjały temu sojusz zawarty z kolumbijskimi eksporterami kokainy, aresztowania innych liderów gangu i oczywiście eliminowanie przeciwników. W 1993 r. został aresztowany i skazany na 20 lat więzienia. Guzman z czasem przekupił większość personelu więzienia i spokojnie kontynuował interesy. Kiedy jednak uznał, że już czas wyjść na wolność, w 2001 r. uciekł. Podobno w akcję było zaangażowanych ponad 70 osób. Meksykański zespół muzyczny „Los Buitres” „uczcił” ten zuchwały wyczyn narcocorrido piosenką zatytułowaną „ucieczka tysiąclecia”. Mimo że od 2001 r. El Chapo nieustannie się ukrywał, został najpotężniejszym przemytnikiem świata, zaś jego kartel z Sinaloa liderem wśród mafii w obu Amerykach. „Forbes” szacował majątek Guzmana na ponad miliard dolarów. Jego organizacja rocznie sprzedawała w Stanach Zjednoczonych narkotyki o wartości 15 mld dolarów. El Chapo na niespotykaną skalę rozwinął sieć przekupstwa, którą objął polityków, sędziów i policjantów w stanie Sinaloa i w niemal całym północnym Meksyku. W swoich wypuszczanych do mediów oświadczeniach chełpił się, że na łapówki wydaje miesięcznie 5 mln dolarów. Jeszcze kilka lat temu w Meksyku rozchodziła się plotka, że władze państwowe poważnie myślą o zawarciu pax mafioza. Miał on oznaczać zakończenie wojny przez wsparcie kartelu z Sinaloa w takim stopniu, żeby był zdolny kontrolować cały rynek i zakończyć rywalizację gangów. W 2008 r. otwarcie wyrażono te obawy, wywieszając na katedrze w Monterrey, najbogatszym mieście Meksyku, transparent zarzucający prezydentowi faworyzowanie gangu prowadzonego przez El Chapo.

Wojna domowa

U szczytu swojej potęgi Guzman postanowił wydać wojnę wszystkim meksykańskim gangom, by samodzielnie kontrolować najbardziej dochodowy na świecie szlak przemytu narkotyków – do Stanów Zjednoczonych. Szczególnie zaciętą walkę kartel z Sinaloa toczył z kartelem z Zatoki, prowadzącym przemyt na wschodnim krańcu granicy z USA, oraz z gangiem Los Zetas. Wojna ta nie miała nic wspólnego z „romantycznym” etosem gangsterów rodem z „Ojca chrzestnego”. Przemoc i ofiary wśród niewinnych ludzi osiągnęły taką skalę, że w grudniu 2006 r. ówczesny prezydent Felipe Calderon podjął bezprecedensową decyzję – do walki z kartelami oprócz policji zaangażowano oddziały wojska. Okazało się, że był to dopiero początek kulminacji przemocy. Szacuje się, że w trwających do dziś starciach zginęło co najmniej 60 tys. ludzi. Trudno określić tę sytuację inaczej jak stan wojny domowej. Symbolem przemocy jest miasto Ciudad Juarez. W najkrwawszym 2009 r. zamordowano tam 2657 osób. Z trudem koniec z końcem wiąże turystyka, niegdyś jedno z najważniejszych źródeł dochodu meksykańskiego budżetu. Legendarne kurorty (na przykład Acapulco) zmieniły się w pole bitwy gangów, gdzie giną także europejscy turyści. Kartele narkotykowe udoskonaliły się w zabijaniu w niezwykle okrutne i wymyślne sposoby. Boleśnie dają do zrozumienia, że nikt, kto stanie im na drodze, nie będzie bezpieczny. Giną żołnierze, dziennikarze, sędziowie, policjanci, kobiety, dzieci i duchowni, jak kardynał Guadalajary Juan Posades Ocampo. Ed Vulliamy w znakomitych, choć bardzo przejmujących reportażach „Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy” wspomina symboliczną historię. Gdy w ataku na rezydencję narkotykowego bossa zginął jeden z komandosów, w mediach opublikowano jego nekrolog. Bandyci już po kilku dniach odnaleźli i zamordowali jego siostrę, brata, matkę i ciotkę. Meksykańskie kartele lubią demonstrować swoją potęgę i nieograniczone fundusze na prowadzenie walk. Budują nawet własne pancerne kolumny, które toczą bitwy z siłami rządowymi.

Następcy już czekają

Czy ujęcie Joaquina Guzmana oznacza przełom w krwawej wojnie domowej z gangami narkotykowymi? Na pewno jest to spore osiągnięcie. Rząd pokazał, że nawet najwyżsi hierarchią gangsterzy nie mogą czuć się bezkarni. Jednocześnie trudno mieć nadzieję, że jeden, choćby potężny, przestępca w więzieniu oznacza zakończenie wojny z kartelami. „The Guardian” przytacza bardzo ciekawą wypowiedź eksperta amerykańskiej agencji DEA walczącej z handlem narkotykami. Jego zdaniem, pojmanie Guzmana nie będzie poważnym ciosem dla meksykańskich gangów: „Jeżeli produkujesz samochód i nagle umrze piętnaście osób pracujących na linii produkcyjnej, to wyszkolenie nowych pracowników zajmie trochę czasu, lecz jeżeli umiera menedżer fabryki, nie ma to żadnego wpływu na produkcję” – ocenia brytyjski dziennik. Przeciętni Meksykanie, szczególnie z zachodnich prowincji kraju, przeczuwają dalsze pogorszenie się stanu bezpieczeństwa. Dali temu wyraz w demonstracjach poparcia dla aresztowanego Guzmana. Dla nich był on okrutnym, ale jednak gwarantem pewnej równowagi. Teraz czeka ich walka o przywództwo kartelu z Sinaloa oraz prawdopodobna ofensywa gangu Los Zetas. Choć trudno w to uwierzyć, nawet na tle meksykańskiej wojny wyróżnia się on wyjątkową bezwzględnością. Ed Vulliamy tak pisze o „Zetas”: „Obecnie stanowią jedną z najbardziej przerażających i najpotężniejszych na świecie organizacji handlujących narkotykami. Według szacunków Drug Enforcement Administration, paramilitarne siły kartelu liczą cztery tysiące doskonale wyszkolonych żołnierzy (…) to kartel o najlepszych międzynarodowych kontaktach z rynkami w Wielkiej Brytanii i kontynentalnej Europie, sprzymierzony z kalabryjską Ndranghetą. Los Zetas potrafili w biały dzień wywiesić »ogłoszenie o pracę« w centrum półmilionowego miasta Nuevo Laredo. Wzywali mężczyzn doświadczonych w pracy w wojsku do kontaktu z podanym numerem telefonu. W zamian oferowali wyżywienie, dobrą płacę i opiekę medyczną”.

Granica smutku

Prawdziwym końcem wojny narkotykowej nie będzie uwięzienie liderów karteli. Decydującym ciosem dla gangów byłaby głęboka zmiana stosunków społecznych w Meksyku. Tak jak wszystkie kraje Ameryki Łacińskiej cierpi on z powodu przepaści między biednymi i bogatymi. Północne stany Meksyku, przy granicy USA, odczuwają ten problem szczególnie mocno. O pracę jest trudno. Głównymi miejscami zatrudnienia są tzw. maquiladoras. To amerykańskie fabryki działające na pograniczu. Korzystają ze strefy wolnego handlu oraz bardzo niskich kosztów pracy. Niestety, robotnicy pracują tam w ciężkich warunkach, za minimalną pensję i są pozbawieni przywilejów pracowniczych. Alternatywą dla ciężkiej i źle opłacanej pracy jest więc szybka kariera na przestępczej ścieżce. Młodym ludziom imponuje styl życia gangsterów, epatujących bronią i charakterystycznymi w tej części świata ogromnymi samochodami terenowymi. O zejście na złą drogę jest tym łatwiej, że w północnym Meksyku, jak niegdyś na Sycylii czy w Neapolu, mafia przenika niemal wszystkie dziedziny administracji i gospodarki: budownictwo, transport czy gastronomię. Dziennikarze badający sytuację na pograniczu zwracają również uwagę, że winne militarnej potęgi kartelów narkotykowych są przede wszystkim Stany Zjednoczone. Jak wiadomo, broń jest w tym kraju łatwo dostępna, a jej posiadanie powszechne. Przez lata tematem tabu było jednak istnienie tuż przy granicy z Meksykiem prawie 7 tys. sklepów z bronią. Nawet w małych amerykańskich mieścinach na południu Nowego Meksyku, Arizony i Teksasu co roku odbywały się targi broni. Są to legalnie działające zbrojownie meksykańskich karteli. Przez lata dozbrajaniu gangsterów meksykańskich towarzyszyło dodatkowo odseparowanie się od problemów uboższego sąsiada. Amerykanie zbudowali największy na świecie system granicznych murów i zasieków. Obecnie mierzy ponad tysiąc kilometrów. Dopiero niedawno USA uznały wagę problemu przygranicznych sklepów z bronią i wstrzymały rozbudowywanie muru na rzecz umocnienia konstrukcji już istniejących.

Pisząc artykuł, korzystałem z książki: E. Vulliamy Ameksyka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast