Nowy numer 22/2023 Archiwum

Tygodnik jak dziennik

O tym, co w ciągu dwóch dekad działo się z „Gościem Krakowskim”, z prof. Walerym Pisarkiem, medioznawcą, rozmawia Miłosz Kluba.

Miłosz Kluba: Co się zmieniło w kraj- obrazie krakowskiej prasy lokalnej i regionalnej, gdy w styczniu 1994 roku na rynku pojawił się „Gość Krakowski”?

Prof. Walery Pisarek: Z punktu widzenia czytelników – prawie nic. Tak wynika nie tylko z mojego doświadczenia, ale i z badań świadomości odbiorców prasy. Media istnieją jednak nie tylko dla czytelników. Odgrywają one ważną rolę dla całego życia kulturalnego danej społeczności, ponieważ grupują ludzi, którzy o tej zbiorowości myślą, i do myślenia o niej pobudzają. Wokół każdego pisma tworzy się krąg autorów, wydawców, kolporterów, aktywnych czytelników czy aspirantów do tego, by być współpracownikami tego pisma. Pojawienie się i obecność „Gościa Niedzielnego” w Krakowie nie uszły uwagi krakowskich dziennikarzy, także pracujących wcześniej w tytułach o orientacji prawicowej i konserwatywnej, które pojawiły się po roku 1990, ale nie wytrzymały próby ówczesnych uwarunkowań.

Oni w „Gościu” zobaczyli przede wszystkim możliwość uprawiania swojego zawodu. Wyrazistym przykładem tych doświadczeń jest Piotr Legutko, w roku 1997 redaktor naczelny legendarnego „Nowego Czasu Krakowskiego”. Choć na samym początku cały „Gość Krakowski” to były jedynie dwie kolumny (ale większego niż dziś formatu), jednak pojawiło się nowe miejsce publikowania tekstów i zdjęć. „Gość Krakowski” skupił wokół siebie grono współpracowników, które dziś odgrywa istotną rolę jako środowisko twórcze o własnym obliczu w dziennikarstwie krakowskim. To wydaje mi się niepodważalne.

Jak od tamtej pory zmieniła się krakowska część „Gościa Niedzielnego”?

Kiedy dziś przeglądam ten pierwszy rocznik, wydaje mi się on zbudowany na kronikarskiej wręcz informacji. Możemy się z niego dowiedzieć, co się wtedy działo w Krakowie, jakie imprezy, jakie ważne wydarzenia miały miejsce w życiu kościelnym i w życiu wiernych. Właśnie to wrażenie przeciwstawiałbym temu, co jest obecnie. Teraz „Gość Krakowski” jest bardziej dodatkiem publicystycznym aniżeli tylko lokalną wkładką informacyjną. Ta publicystyka jest, oczywiście, oparta na wydarzeniach i nie stanowi rozważań oderwanych od bieżących faktów. Także szata graficzna sprzyja, by dzisiejsze teksty odbierać jako nie tylko opis tego, co się wydarzyło, ale też komentarz do tych zdarzeń. No i nie udawajmy, że „Gość Krakowski” jest wyłącznie gościem krakowskim, a nie także małopolskim.

Czy taka formuła – lokalnego dodatku do tygodnika opinii – wciąż jest atrakcyjna dla czytelnika? Pozostałe największe tygodniki nie praktykują takiego rozwiązania.

Z pełnym przekonaniem odpowiadam: tak! Rzeczywiście jest to na rynku tygodników rzadkość, ale i „Gość Niedzielny” różni się od pozostałych tego typu czasopism. Różni się między innymi tym, że jest kolportowany głównie w kościołach. Parafie są wspólnotami lokalnymi, związanymi i często zaangażowanymi w życie tych „małych ojczyzn”. Dlatego jeżeli któreś z tygodników opinii mogą liczyć na sukces swoich wydań lokalnych, to właśnie te rozprowadzane w takich niewielkich wspólnotach. Co do tego, że nie praktykują tego największe tytuły, ma pan rację, ale tylko do pewnego stopnia. Bo jednak największe, światowe tygodniki (jak na przykład „Time”) mają mutacje w swojej skali, wprawdzie nie wojewódzkie czy diecezjalne, ale kontynentalne. System dodatków lokalnych ma tylko jedną „wadę” – kiedy przeglądam wydania „Gościa Krakowskiego”, raz po raz odczuwam żal, że ten tekst, ta wypowiedź, ten artykuł dotrze tylko do mieszkańców archidiecezji krakowskiej, do czytelników tego wydania.

Co powinniśmy zrobić – jako redakcja – żeby mieć się czym pochwalić przy okazji kolejnego jubileuszu?

W coraz większym stopniu prasa tygodniowa zaczyna być prasą codzienną. Kiedy tygodnik otwiera własną stronę internetową, właściwie zamienia się w dziennik. Jeśli nie od razu, to po pewnym czasie. Tak dzieje się nie tylko w Polsce, ale i mediach na świecie. Należy więc rozbudowywać swoją codzienną, a raczej stale aktualizowaną obecność w internecie. Daje to także wielką korzyść, jaką jest stały kontakt z czytelnikami. Dawniej mówiło się, że „normalni” ludzie nie piszą listów do redakcji. Tymczasem strona internetowa daje możliwość łatwej i szybkiej reakcji w rubryce komentarzy pod artykułem czy za pośrednictwem maila. Z całym systemem „lajkowania” i „hejtowania” jest to doskonały środek do poznania partnerów w komunikacji, jakimi są czytelnicy. A do pożytków wynikających z kontaktu z publicznością w sieci, kogo jak kogo, ale pana, jako redakcyjnego „wikariusza ds. internetu”, nie muszę przekonywać...•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast