Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Bardziej wierzyłem wtedy w UFO niż w Boga

Jeszcze rok temu uważałem się co prawda za katolika, ale do Kościoła nie chodziłem, nawet w święta, nie mówiąc już o Mszy świętej w niedzielę.

W dzieciństwie byłem ministrantem, jednak z wiekiem coraz bardziej oddalałem się od Wspólnoty, nigdy jednak nie negując istnienia Boga. Wiedziałem, że Bóg musi być, bo świat jest zbyt perfekcyjnie ułożony, jednak miałem wrażenie, że w to nie wierzę.

Miałem w sercu pustkę. Bardziej wierzyłem wtedy w UFO i w to, że lada moment będzie koniec świata niż w Boga.

Dodam jeszcze, że nasze wzajemne stosunki z żoną były wtedy bardzo napięte, kłótnie i wyzwiska były na porządku dziennym. Teraz już nawet nie pamiętam, jakie były tego przyczyny, pamiętam tylko permanentną myśl, żeby „w końcu tę babę zostawić samą i się rozwieść”.

Moja żona ma koleżankę, której wtedy nie lubiłem. Kiedy ona się pojawiała, ja wychodziłem z domu, często z niej szydziłem i kpiłem z tego, co mówiła.

Pewnego dnia we wrześniu 2012 r. żona powiedziała, że chciałaby jechać z tą koleżanką – i ze mną – na Mszę Św. o uwolnienie i uzdrowienie do Częstochowy (mieszkamy w odległości ok. 100 km od tego miejsca).

Przez długi czas byłem nieufny, sceptycznie nastawiony. Dopiero w grudniu dałem się przekonać, potraktowałem ten wyjazd jako wycieczkę do innego miasta, przygodę.

Wtedy w nocy zacząłem mieć koszmary i fizycznie odczuwałem obecność zła, które mnie niewoliło i odciągało od wyjazdu. Z wielkim strachem, ale i ufnością w łaskę Bożą, pojechaliśmy.

Podczas Mszy w Częstochowie działy się rzeczy dla mnie niewytłumaczalne, jak np. uśpienia w Duchu Św.

Odkąd pamiętam przez długi czas bolały mnie kolana, do tego stopnia, że nie mogłem się nawet schylać, żeby wykąpać naszą maleńką córeczkę. Miałem zabiegi i rehabilitację leczenia kolan za sobą – bez większych sukcesów.

Na pewno nie mógłbym klęczeć, nawet na miękkim dywanie.

Na Mszy świętej w Częstochowie klęczałem kilka godzin, podniosłem się z kolan już bez bólu. Ból kolan do dzisiaj nie powrócił.

Na tej Mszy leciały mi z oczu łzy i pamiętam, że pierwszy raz od długiego czasu modliłem się do Jezusa, mówiąc mu: „Panie, dziękuję Ci za nadzieję i cel”, bo podczas tej Mszy świętej uświadomiłem sobie, że nasze życie ma konkretny cel – i nie jest nim dotrwanie do weekendu po tygodniu pracy.

Dopiero kilka dni później dowiedziałem się, że ten rok został ogłoszony rokiem wiary, co tym bardziej mnie uderzyło, bo ja odzyskałem wiarę, o której wydawało mi się, że ją mam, ale byłem tylko karmiony złudzeniami dla uspokojenia sumienia.

Potem już coraz częściej jeździliśmy na podobne Msze, oczywiście, zaczęliśmy też regularnie uczęszczać do Kościoła na Msze święte. Teraz, kiedy nie jestem w stanie łaski uświęcającej, bardzo źle się czuję psychicznie.

Zaczęliśmy się też regularnie modlić, co prawda nie robimy z żoną tego jeszcze wspólnie. Doświadczyliśmy od tamtej chwili wielu łask, jesteśmy teraz z żoną bardzo zgodnym i kochającym się małżeństwem, trzymamy się za ręce podczas spacerów – i czujemy, że naprawdę się kochamy. Przedtem unikaliśmy się wręcz, nawet nie przesiadywaliśmy w tym samym pokoju, nie mówiąc o wspólnych spacerach.

Pewnego razu na jednej z Mszy o uzdrowienie modliłem się o uzdrowienie żony – ponieważ odkąd się znaliśmy (kilkanaście lat) miała bardzo silne bóle głowy, które ją paraliżowały, a leczenie których w żaden sposób nie dawało efektów.

Modliłem się gorliwie i z wiarą, że dla Boga nie ma nic niemożliwego. Gdy kapłan w trakcie Mszy przechodził z Jezusem obok nas klęczących, koniecznie chciałem chwycić jego sutannę, wierząc, jak ta kobieta z Biblii, która złapała szatę Jezusa z błaganiem o uzdrowienie, że i moja żona zostanie uzdrowiona. Ale wystraszyłem się. Wystraszyłem się, że ksiądz się zdziwi, ludzie zaczną się pukać w czoło, a ja nie będę wiedział, co wtedy zrobić.

I wtedy, klęcząc, ze łzami cieknącymi z oczu, zamiast modlić się o uzdrowienie żony, zacząłem sobie wyrzucać, że jestem człowiekiem małej wiary, oczekuję cudu, a zastanawiam się, co ludzie powiedzą na gest, który świadczy o całkowitym oddaniu Bogu i bezgranicznej wierze.

Trwałem tak kilka minut, miałem zamknięte oczy. Kiedy je otworzyłem, okazało się, że kapłan, przechodząc przez cały kościół pośród wiernych z Jezusem w Monstrancji, w jakiś sposób znowu przechodzi obok mnie. Wtedy w ostatniej chwili złapałem go za sutannę, prosząc jednocześnie Boga o zdrowie dla żony. Było to dla mnie ogromne przeżycie. Wcześniej nigdy nie odważyłbym się nic podobnego zrobić.

Ta Msza odbywała się w sobotę, skończyła się późno w nocy, ja byłem zmęczony całym tygodniem pracy. Obawiałem się nocnego powrotu do domu samochodem (ok. 100 km). Po kilku godzinach na klęczkach i żarliwej modlitwie czułem się wyczerpany psychicznie i fizycznie. Byłem po prostu śpiący. Żona nawet zaproponowała, żebym się przed jazdą zdrzemnął, ale nie wziąłem tego pod uwagę. Liczyłem na to, że mocna kawa postawi mnie na nogi.

I jestem pewien, że tamtej nocy Anioł Stróż prowadził mnie i moją rodzinę do domu. Pamiętam tylko pierwsze kilka kilometrów trasy. Potem „obudziłem się” - tak muszę to opisać, bo niestety innego słowa w tym przypadku nie mogę użyć, obudziłem się dosłownie w momencie, kiedy zajeżdżaliśmy pod nasz dom, kiedy usłyszałem od – również budzących się pasażerów „niezły jesteś – my się przynajmniej wyspaliśmy po drodze”. Nie mogłem im wtedy powiedzieć, że w zasadzie ja też się wyspałem.

I nie było to jedyne dziwne wydarzenie związane z Opatrznością Bożą, bo dzisiaj rano, kilka tygodni po mojej modlitwie o uzdrowienie żony, usłyszałem od niej, że w zasadzie pierwszy raz w życiu, od niepamiętnych czasów, nie boli jej głowa.

Dzisiaj moja żona była nad wyraz wesoła, zachowywała się inaczej niż zwykle, określiła się jako osoba wolna – od bólu. I dzisiaj był to pierwszy raz, kiedy tak powiedziała. Ona nie wie, że modliłem się o jej uzdrowienie.

I dlatego piszę ten tekst jako świadectwo, bo dzisiejsze poranne stwierdzenie mojej żony, że nie odczuwa bólu głowy, który ZAWSZE towarzyszył jej życiu i rzucał się cieniem na życie naszej rodziny, przypomniało mi o tych wydarzeniach opisanych powyżej.

Boża łaska nie działa może natychmiast na zawołanie, ale wiara w nią powoduje, że "proszącym będzie dane, a kołaczącym otworzą" - ja dziękuję Bogu za łaski otrzymane i poddaję się Jego woli.

Od niedawna lubię się określać nie jako człowiek wierzący, ale jako człowiek pewności.

Przez ostatnie kilka miesięcy tyle razy doświadczyłem, zarówno ja jak i moja rodzina, Bożych łask, że nigdy już nie będę się zastanawiał, jak to jest z tym Bogiem, gdzie On jest i jaki jest, i skąd się wziął. Ja po prostu mam pewność, że Bóg nas kocha i wysłał swojego Syna, aby nasze grzechy zostały zgładzone.

Do tej pory zamartwianie się o pieniądze i kłótnie o nie były dla mojej rodziny jak chleb powszedni. Nie było dnia, w którym nie kłócilibyśmy się, zwłaszcza o pieniądze.

Odkąd oddałem się całkowicie woli Boga i pozwoliłem mu działać w moim życiu, nie troszczę się o pieniądze jak ptak nie troszczy się o ziarno.

I możecie wierzyć lub nie, ale niemal za każdym razem przybywa ich, po trochu, czasem nieco więcej, ale już nie słyszę od żony, że nie dociągniemy do pierwszego. Całkowicie zaufałem Bogu, poświęcam swoją pracę na Jego chwałę, wykonuję moją pracę najlepiej jak potrafię i.. nie troszczę się o chleb powszedni.

Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że dojeżdżam do pracy niemal 50 km w jedną stronę.

Do tej pory była to dla mnie po prostu droga, jak każda inna.

Dopiero po tym, jak całkiem niedawno otrzymałem łaskę odnowienia wiary i zaufania Bogu, zacząłem zauważać, że przy tej drodze jest mnóstwo kapliczek i krzyży przydrożnych, postawionych już wiele lat temu, a nie całkiem niedawno w związku z jakimś wypadkiem.

Było to dla mnie ogromnym szokiem, jak ślepy byłem, przejeżdżając tę samą drogę dwukrotnie w ciągu dnia przez tak długi czas i nie widząc żadnego z tych krzyży i kapliczek.

I szokiem było uświadomienie sobie, że człowiek bez wiary staje się ślepy. Te kapliczki przydrożne zawsze tam stały, ja ich po prostu nie dostrzegałem, omijałem wzrokiem, nie dopuszczałem do swojej świadomości faktu ich istnienia. Zapytany rok temu o to, ile ich jest i w których miejscach można je spotkać, jestem przekonany, że odpowiedziałbym, że na całej trasie nie ma ani jednej.

A jest ich kilkanaście.

Dziękuję również Maryi, że opiekuje się mną i moją rodziną. Staram się codziennie odmówić różaniec, przynajmniej dziesiątkę. Wiem, że dzięki wstawiennictwu Matki Bożej zostałem uleczony również z kilku nałogów, które bardzo utrudniały mi życie. Oczywiście, nie zdawałem sobie z tego sprawy, jeśli ktoś z otoczenia mi o tym mówił, bagatelizowałem jego stwierdzenia. W ciągu minionych kilku miesięcy świadomie modliłem się do Matki Bożej o pomoc w pozbyciu się tych przywar. Moja modlitwa została niemal NATYCHMIAST wysłuchana. Na dzień dzisiejszy żaden z nałogów, o uwolnienie z których się modliłem, nie zatruwa mi życia.

Dzisiejszy dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, kiedy piszę te słowa, rozpoczęliśmy Mszą świętą, cały dzień spędziłem z rodziną, widziałem szczęśliwe oczy córki i spokojne oczy żony, kiedy kładły się spać. W zeszłym roku nie było to takim oczywistym faktem.

Za to, że znalazłem spokój na ziemi i cel, do którego dążymy i za to, że moja rodzina też to rozumie, dziękuję Panu i Matce Bożej.

Chwała Panu!

« 1 »
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy