I obojętnie, jak egzamin wypadnie, ważniejsze, że młody człowiek przełamał barierę własnych nieposłusznych paluchów, lenistwa i braku wiary w siebie.
Pszczółka Maja – dobranocka dzieciństwa. Wspaniała bohaterka bez jadu, jej ciapowaty kompan truteń (tym bardziej bez jadu) i te bajkowe, zupełnie niesamowite przygody… Aż tu nagle między Maję, Gucia i ich kreskówkowe życie wparowuje Tekla. O ile pamiętam, pajęczyca. I nie dość, że z definicji pajęczej straszna, to jeszcze morduje wszystkich… graniem na wiolonczeli. Rzępoli tak, że uszy puchną. I do pięknej, bajkowej scenerii wkrada się dysharmonia zwana fałszem. Otóż od września miałam małą Teklę w domu.
Tekla co prawda nie pająk, ale własna latorośl. Syn siedmioletni. A zamiast wiolonczeli w rękach (nie mackach) dzierżył skrzypce, rozmiar „połówka”. Zdał do szkoły muzycznej? Zdał. Skrzypce otrzymał? Otrzymał. Więc pora na ćwiczenia… I się zaczęło. Palce odmawiały posłuszeństwa. W siedmioletniej głowie bardziej wygłupy niż żmudne ćwiczenie pasaży. A z dziecięcego pokoju rozlegały się rozpaczliwe nutki… zupełnie jak pajęczycy Tekli. I głosik: „Nie umiem, nie dam rady!”. W ciągu roku nauki były więc upadki. Na szczęście były i wzloty: „Pani powiedziała, że zagrałem SUPER!”. Był i pierwszy koncert, zwany z uczniowska „audycją”. A chociaż palce nieco odmówiły posłuszeństwa, brawa były. Czerwiec. Za kilka dni pierwszy, poważny egzamin. Etiuda opanowana.
Mazurek opanowany. Pasaż podobnie. Gama szwankuje. Ogólnie więc jest zaskakująco, jak na trudne początki – dobrze. I obojętnie, jak egzamin wypadnie, ważniejsze jest, co następuje: młody człowiek przełamał barierę własnych nieposłusznych paluchów, lenistwa i braku wiary w siebie. Doświadczył na własnej, małoletniej skórze, że jak jest wysiłek – jest i efekt. A co najbardziej cieszy, polubił te swoje skrzypce. Jak i zapewne… Tekla lubiła swoje. Nie wiadomo, co będzie z małym skrzypkiem. Może będzie kontynuował naukę, nauczy się całkiem dobrze operować smyczkiem i będzie wygrywał Wieniawskiego (dla matki, rzecz jasna…). A może za dwa, trzy lata rzuci instrument w kąt i zacznie działać w innej, ciekawszej dziedzinie? Rodzice, na szczęście, nie wykazują dzikiej aspiracji, by z dziecka na siłę wirtuoza zrobić. Niech się bawi muzyką, po prostu. Niech się rozwija i pokonuje własne bariery. Chyba nie ma nic fajniejszego w rozwoju dziecka niż doświadczenie, że dałem radę i nauczyłem się. I to lepiej od Tekli!
Dziennikarz działu „Polska”
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.
Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się