Bł. Siostra Celestyna Faron. Łzy z oczu leciały jak grochy. Mówiła, że nie chce płakać, że te łzy same lecą z bólu. Obwiniała się, że nie umie cierpieć, że święci z pewnością tak nie płakali, gdy cierpieli. Nie przypuszczała wtedy, że polski papież włączy ją do grona błogosławionych.
Kilka sióstr z naszego zgromadzenia miało wizje, w których nasz założyciel Edmund Bojanowski mówił, że przed nim inna siostra zostanie wyniesiona na ołtarze. Nikt nie przypuszczał, że chodzi o Celestynę. Jednak Pan Bóg wybrał ją sobie na świętą – mówi s. Barbara Kacprzak, służebniczka NMP, która w lubelskiej katedrze prezentowała postać bł. s. Celestyny Faron. Żyła krótko – 31 lat. Ci, którzy ją znali, mówią, że żyła zwyczajnie. Jednak w tej zwyczajności było coś, co przyciągało ludzi, co pozwalało inaczej spojrzeć na życie i świat, który właśnie zwariował. Od jakiegoś czasu mówiło się o wojnie, nikt nie przypuszczał jednak, że naprawdę się zacznie. S. Celestyna też miała nadzieję, że nie dojdzie do najgorszego, mówiła jednak: „Jego wola niech będzie pochwalona”. Nie wycofała się z tych słów, nawet gdy leżała w obozie z zamroczeniem tyfusowym, przytępionym słuchem i odleżynami, otwierającą się raną po przebytej dawniej operacji wyrostka, gruźlicą i świerzbem. W ostatnim liście dyktowanym swojej towarzyszce niewoli kazała napisać: „Zawsze jednak należy błogosławić wolę Boga”. Umarła w Niedzielę Zmartwychwstania w roku 1944.
Dom rodzinny
Kasia Faron miała 5 lat, gdy zmarła jej mama, która nie udźwignęła prowadzenia gospodarstwa i choroby, gdy mąż został powołany do wojska i uczestniczył w działaniach I wojny światowej. W domu zostało czworo dzieci. Kasia i trzech braci. Józef Faron bał się, że nie da rady sam dobrze wychować córki. Z pomocą przyszli bezdzietni krewni z sąsiedniej miejscowości, którzy zaproponowali, że wezmą Kasię do siebie. Wujek był emerytowanym oficerem armii austriackiej pracującym w urzędzie gminy, ciocia zajmowała się domem. Codziennie uczestniczyli we Mszy św., zabierając Kasię ze sobą. Kiedy dziewczynka poszła do szkoły, sama codziennie wstępowała do kościoła. Choć ciocia liczyła, że będzie miała w niej opiekę na starość, zachęcała Kasię do szukania powołania. Mając 16 lat, Katarzyna zdecydowała, że chce oddać swoje życie Bogu. Napisała prośbę do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej o przyjęcie. Zgodę otrzymała. W tym czasie jednak bardzo rozchorowała się ciocia, więc dziewczyna została, by się nią opiekować. Krewna jednak zmarła.
Teraz będziesz Celestyna
Gdy Kasia stawiła się w domu zgromadzenia w Starej Wsi, wyznała siostrom, że od początku towarzyszy jej przekonanie, iż dokonała właściwego wyboru. Została siostrą Celestyną. Zgodnie z charyzmatem zgromadzenia, zaczęła pracować z dziećmi. – Było w niej coś, co przyciągało maluchy. Często były to dzieci rozkrzyczane, rozbiegane, czasem nawet nieznośne. Przy niej łagodniały i stawały się grzeczne – wspominają siostry. Dlatego zgromadzenie skierowało Celestynę do dalszej nauki, by zdobyła potrzebne kwalifikacje do pracy z dziećmi i prowadzenia ochronki. W przerwach semestralnych pomagała w różnych domach, także w Tuligłowach na Lubelszczyźnie. Gdy zakończyła naukę, została skierowana do pracy w Brzozowie. – Była w moich dziecięcych oczach człowiekiem najlepszym, najładniejszym, najmądrzejszym, wspaniałym powiernikiem dziecięcych trosk. To ona uczyła nas wiersza „Kto ty jesteś”, a 11 listopada urządziła dziecięcą defiladę, byśmy zapamiętali ten dzień jako święto narodowe – wspominał Kazimierz Szmyd, wychowanek z Brzozowa. – Kochała swój obowiązek, pracę wśród dzieci i rodziców. Okazywała dużo serca, troszczyła się o potrzebne rzeczy. Każde dziecko było dla niej skarbem, a zwłaszcza dzieci biednych rodziców. W krótkim czasie zjednała sobie przyjaźń otoczenia. Dla biednych, potrzebujących i chorych była bardzo miłosierna, spieszyła z pomocą i gotowa była czuwać przy chorych, nawet w nocy po całym dniu pracy. Nigdy się nie skarżyła – mówiła s. Angela Rusnarczyk z Brzozowa.
Jednak wojna
Tuż przed wybuchem II wojny światowej s. Celestyna została przełożoną domu w Brzozowie. Kiedy do miasta weszli Niemcy, zamknięto internat, który prowadziły siostry, została jednak ochronka i kuchnia dla ubogich. Potrzebujących przybywało. – S. Celestyna nie traciła nigdy nadziei na lepsze jutro. Bezgranicznie ufała Opatrzności Bożej. Siłę czerpała z modlitwy, adoracji Najświętszego Sakramentu i Mszy św. – wspominają siostry. Mimo zakazów okupanta dzieci w ochronce uczyły się o Polsce. 3 maja s. Celestyna poszła ze wszystkimi do kościoła. To wtedy zwrócili na nią uwagę Niemcy. Dom sióstr stał się także punktem kontaktowym członków Armii Krajowej. Na skutek jakiegoś donosu hitlerowcy wpadli na trop partyzantów, o współpracę oskarżając także siostry. S. Celestyna otrzymała nakaz stawienia się na posterunku gestapo. Wielu zaprzyjaźnionych ze zgromadzeniem ludzi mówiło „Celestynko, uciekaj!”. Ona nie chciała jednak o tym słyszeć. Obawiała się, że jej ucieczka rozjuszy Niemców, którzy w odwecie aresztują inne siostry lub będą nękać zgromadzenie. – Wolę sama cierpieć, niż miałby to robić ktoś za mnie – mówiła z przekonaniem. Zanim zgłosiła się na posterunek, uporządkowała wszystkie sprawy, tak by siostry mogły dalej spokojnie pracować.
Droga bez powrotu
Idąc na gestapo, wiedziała, że raczej nie wróci. Została przewieziona do więzienia w Jaśle, a następnie w Tarnowie, skąd 6 stycznia trafiła do obozu Auschwitz-Birkenau. Tam otrzymała numer 27989. Skierowano ją do kopania rowów. Przez wiele godzin dziennie, stojąc w wodzie, znosiła zimową pogodę. Nikt nie słyszał, by się skarżyła. W kwietniu 1943 roku ciężko chora na tyfus, świerzb i z otwartą raną po operacji wyrostka trafiła do więziennego szpitala. Tam położono ją na jednym łóżku z Janiną Komendą. To ona przekazała informacje o ostatnim okresie życia s. Celestyny.
– Trzy tygodnie leżałam sama, po czym położono obok mnie ogłuszoną chorobą s. Celestynę, służebniczkę. Ja też miałam tyfus i zapalenie płuc. Obie układałyśmy się na łóżku tak, by zająć jak najmniej miejsca. Siostra miała na bokach odleżyny. Mimo to nie narzekała, a nawet zdobywała się na dobry humor. Początkowo nikomu nieznana, stała się lubiana. Niestety, gdy organizm wycieńczony tyfusem potrzebował dobrego odżywiania, w obozie nie było o tym mowy, a paczki przychodziły rzadko i były bardzo skromne. Nieraz biedaczka, otwierając paczkę, płakała, ale powtarzała: „Dzięki ci Boże i za to”. Dyktowała mi listy do matki przełożonej. Pisałyśmy o wdzięczności, miłości i przywiązaniu do zgromadzenia. Później zorientowałam się, że przełożona i siostry nie zdają sobie sprawy z naszej sytuacji. Mimo zakazu siostry zaczęłam oględnie pisać o tym, czego nam brak, i prosić o przesłanie potrzebnych rzeczy. Gdyby s. Celestyna o tym wiedziała, nie pozwoliłaby mi wysłać listu. Jednak zajęłam się tym zbyt późno – rozwinęła się u niej gruźlica, otworzył się szew po operacji wyrostka, rana zaczęła ropieć. Musiało ją boleć nie do wytrzymania.
Gratulacje zamiast kondolencji
– W marcu 1944 roku zdałyśmy sobie sprawę, że jej nie uratujemy. Ona też wiedziała, że umiera – wspominała pani Janina. W tym czasie do obozu trafiła inna służebniczka, s. Cypriana Babiak, która stała się świadkiem śmierci Celestyny. – Bardzo cierpiała, miała jednak przekonanie, że nie umrze, dopóki nie przyjmie Komunii św., bo odmówiła nowennę pierwszych piątków, za które Pan Jezus przyrzekł tę łaskę. Faktycznie 8 grudnia 1943 roku przyjęła Komunię, przywiezioną potajemnie przez kapłana jadącego z transportem ze Lwowa. Od tej chwili wiedziała, że śmierć jest bliska – wspomina s. Cypriana. Przed Wielkanocą 1944 roku stan Celestyny bardzo się pogorszył. W Wielki Piątek rozpoczęła się jej agonia. Łzy płynęły jej z oczu. Wyrzucała sobie, że nie umie ich powstrzymać. Zatopiona w Bogu modliła się bez przerwy. Była pogodzona z wolą Bożą. W Wielką Sobotę podziękowała wszystkim za opiekę. W nocy z soboty na Niedzielę Zmartwychwstania odeszła. Ponieważ była Wielkanoc, udało się ukryć śmierć siostry i przez całą niedzielę leżała na pryczy przykryta białym prześcieradłem. Wieść o jej śmierci rozeszła się po obozie. Ludzie przychodzili pomodlić się przy zmarłej. Nie składali kondolencji współsiostrom, które były w obozie, tylko gratulowali, że mają świętą w niebie. Jej świętość potwierdził Jan Paweł II, wynosząc s. Celestynę Faron na ołtarze w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Siostry służebniczki świętują w tym roku 100. rocznicę urodzin błogosławionej. Z tej okazji jej postać przybliżały wiernym archidiecezji lubelskiej.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się