Nowy numer 17/2024 Archiwum

End jednak happy

Poszedłem na „Cristiadę”. I przestało mnie dziwić, dlaczego prawie wszyscy dystrybutorzy tego filmu nie chcieli.

Nie wierzę, że zdecydowały ich obawy przed nierentownością przedsięwzięcia. Ludzie walą do kin nawet na gnioty, jeśli ktoś je dobrze zareklamuje. A w „Cristiadzie” potencjał do przyciągnięcia widzów do kin przecież jest, choćby dzięki znanym hollywoodzkim aktorom i dobrze nakręconym scenom batalistycznym. Po obejrzeniu tego filmu już wiem, co zdecydowało.

Dzieła, które zmieniają ludzkie serca, bardzo często napotykają na trudne do logicznego wytłumaczenia trudności. Sądzę, że ma to związek z rzeczywistością nadprzyrodzoną, z duchową walką. Film i tak trafił do kin - bo widać taka była Boża wola, której diabeł przeszkodzić nie może. To Jezus Chrystus jest zwycięzcą. Kto ma na ten film trafić, ten ma teraz taką możliwość.

Rozumiem, że ludzie zrażeni do Kościoła mogą tego filmu nie rozumieć. Może ich nawet irytować to dziwne dla nich zachowanie meksykańskich powstańców, wybierających śmierć zamiast zaparcia się wiary. Wielu rzeczy widzowie w tym filmie nie zrozumieją, jeśli nie mieli doświadczenia osobistego spotkania z Jezusem. Ale tych, którzy popatrzą bez antykatolickich uprzedzeń, „Cristiada” może do takiego osobistego spotkania zachęcić. Jak jednego z głównych bohaterów, generała Enrique Gorostietę (Andy Garcia), którego dopiero udział w powstaniu doprowadził od ateizmu do Chrystusa.

A przede wszystkim - „Cristiada” umacnia zwykłych katolików, takich jak ja. Od czasu „Pasji” Mela Gibsona nie widziałem w kinie wielkobudżetowego filmu, tak wprost dotykającego wiary w żywego Boga.

Plusem tego filmu jest też to, że opowiada o autentycznych wydarzeniach sprzed 85 lat w Meksyku i o autentycznych ludziach. Jak o żyjącym przez niespełna 15 lat Jose Luisie Sanchez del Rio, którego w 2005 roku beatyfikował Benedykt XVI. Ich życie i śmierć są bardzo dobrze udokumentowane.

Wielu moich znajomych (a ja chyba też) obawia się chodzić na filmy, które nie kończą się happy endem - żeby się nie zdołować. Nie bój się tego. Mimo płynącej na ekranie krwi głównych bohaterów, nie wyjdziesz z kina ani przybitym, ani nawet smutnym. Jakim cudem? Sądzę, że Bożym.

Que Viva Cristo Rey!

Sprawdzić, w jakich kinach w twojej okolicy jest wyświetlana Cristiada, możesz tutaj i tutaj
Przeczytaj też recenzję „Cristiady” pióra Edwarda Kabiesza.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy