Bogdan: – Matka poszła zapisać mnie na pielgrzymkę. Katecheta powiedział: „Albo on pójdzie, albo ja”. Poszedł ksiądz. Ja piłem dalej. Arek: – Zacząłem wyć: „Błagam, uratuj mnie, bym znów nie pogrążył się w piekle rozpaczy”. Spotkali się po latach. W… kościele. Dziś są katechetami w Ostrołęce.
BOGDAN ZYCH:
– Arka poznałem w szkole. Wagary? Trwały nieustannie. Kiedyś przez całe wakacje włóczyłem się z gitarą po Mazurach. Dostałem do ręki świadectwo i w domu pojawiłem się... 1 września. Pamiętam scenę: mama dowiedziała się, że będę przejeżdżał przez Ostrołękę, i w środku nocy na peronie dała mi jakąś kasę. Dwa miesiące imprezy. Zapite dni, skacowane poranki. W średniej szkole piłem już ostro. Zacząłem się staczać. To, że Bóg mnie z tego wyciągnął, jest cudem. Nawet moja mama nie wierzyła, że z tego wyjdę. Żona próbowała wszystkich środków. – Widziałam, jak cierpi nasza córka. Właściwie nie miała ojca – dopowiada Ewa, żona Bogdana. – Do trzeciej klasy podstawówki częściej przesiadywała u prababci niż u nas. Tam miała schronienie. W drugiej klasie podstawówki wracała z koleżankami ze szkoły. Pod sklepem zauważyła pijanego do nieprzytomności ojca. Koleżanki ryknęły śmiechem. Córka przybiegła do domu i rozpłakała się: „Myślałam, że spalę się ze wstydu. Już więcej do tej szkoły nie pójdę!”.
ARKADIUSZ KRUCZYK:
– Bogdan pił, ja miałem przygodę z narkotykami. Alkoholem brzydziłem się. Narkotyki były elitarne, alkohol – dla meneli. Ważny był kontekst: szaroburość Peerelu, Ostrołęka, pustka. Nie widzieliśmy dla siebie żadnych perspektyw.
W czasie mojej ostatniej spowiedzi przed bierzmowaniem w październiku 1981 r. poruszyłem już temat narkotyków. Potem omijałem konfesjonały przez 10 lat. W kościołach „bywałem”. Na ślubach, pogrzebach. Klasyka.
W 1991 r. pojawił się guz. Podejrzenie nowotworu. Przerażenie. Trzęsienie ziemi. Trafiłem do szpitala w Warszawie. Tam spotkałem Wojtka. Zainteresował się mną, nie mam pojęcia dlaczego. Był po czterdziestce, ja miałem 25 lat. Narkotyków nie brałem już od roku. Dlaczego? Bo strasznie mnie kiedyś stłukła miejscowa bandyterka. Zaczepiałem ich, byłem hardy. Pamiętam, że mocno padał deszcz. I scenę, gdy zbierałem się z ziemi. Wylądowałem w szpitalu z podejrzeniem wstrząsu mózgu. Byłem straszliwie spuchnięty, skrwawiony, przepity. Wpadłem w prawdziwy dół. Pracowałem wtedy w szkole. Starałem się pilnować, bo wstydziłem się przyjść skacowany na lekcje. Po pobiciu leżałem w domu pogrążony w depresji, a mama kombinowała jakieś zwolnienia lekarskie. Coraz częściej myślałem, czy nie skończyć z życiem. Po co się dłużej męczyć? Postanowiłem pójść do Jarka – kumpla narkomana, by „przygrzać”. Miał zawsze towar. Wyszedłem z domu, ale spotkałem na ulicy koleżankę. Gadaliśmy chyba z godzinę. Wróciłem do domu. Innym razem, gdy szedłem do Jarka, znów coś mnie zatrzymało. I postanowiłem, że nie będę już ćpał. Popijałem jedynie weekendowo. W tym warszawskim szpitalu najadłem się sporo strachu. Bałem się o życie. Okazało się na szczęście, że alarm był przedwczesny. Nie było nowotworu. Wojtek zaproponował: ‚‚Może pójdziesz ze mną na akademicką pielgrzymkę na Jasną Górę?”. Hm, czemu nie?
Wróciłem do Ostrołęki. Miesiąc przed pielgrzymką wpadłem w ciąg. Piłem non stop. A Wojtek co chwila dzwonił. Że już mnie zapisał, że wpłacił wpisowe. Pewnego ranka obudziłem się skacowany i słyszę: mama płacze. Żali się siostrze, że już nie daje rady, nie wie, co zrobić. „Wszystkie moje nadzieje na nic. Tyle się modliłam. Pan Bóg mnie nigdy nie wysłucha! Tak liczyłam, że pójdzie na tę pielgrzymkę. A on od miesiąca pije. Serce mi pęka, więc nie zaglądam nawet do jego pokoju”. A siostra mówi: „Dam mu pieniądze i wsadzę w autobus do Warszawy”. Słuchałem tego i ta rozmowa przypadła mi do gustu (śmiech). Pomyślałem: będę miał parę złotych, zaszaleję. W autobusie zaczęło coś puszczać. Olbrzymie napięcie, przerażenie, stany lękowe nie do zniesienia. W Warszawie od razu uderzyłem na piwo. Pierwsze, drugie. Pod Pałacem Kultury kupiłem zgrzewkę jakiegoś australijskiego piwa. Mocnego – miało 14 proc. alkoholu. Myślę: pielgrzymka jutro, dziś chyba Wojtek ze mną tę zgrzewkę wypije. Wypił. Ale powiedział: ‚‚Od jutra abstynencja”. Następnego dnia stałem na placu Zamkowym. Samotny, zdezorientowany. Spotkałem jakiegoś kolesia, który też był uwikłany w narkotyki. Zagaił: „Ty, słuchaj, idziem na te pielgrzymkie?”, a ja rzuciłem: „W sumie można nie iść” (śmiech). Ale nasze bagaże pojechały już samochodem. I tak ruszyłem na Jasną Górę. Znów mnie „chwyciło”. Napięcie, strach, śmierdzący pijacki pot. Miałem wrażenie, że wszyscy widzą, jaką historię mam wymalowaną na gębie. Chciałem zapaść się pod ziemię, zwiać. Ale wieczorem, gdy Wojtek zaczął rozstawiać namioty, pomyślałem: pomogę mu. W nocy obudził mnie koszmar. Śniły mi się dzieci Wojtka, które utopiły się w morzu. Po falach pływały zwęglone szczątki. Przerażająca wizja. Wybiegłem z namiotu, zacząłem uciekać. Ludzie gonili mnie po jakimś polu cebulowym. Spadł sążnisty deszcz. Ocknąłem się cały umazany błotem, pośrodku tego pola cebuli.
Nazajutrz siostry zakonne rzuciły: „Może zaczyna się coś oczyszczać? Będziemy się modlić”. Kolejnego dnia przechodziliśmy przez Niepokalanów. Po obiedzie siedziałem samotnie w parku pod ogromnym, rozłożystym drzewem. I nagle zaczęło mi się przypominać całe życie. Kadr po kadrze. Nic dobrego – same świństwa, draństwa, sceny, gdy leżałem upodlony na klatce schodowej, a ludzie z obrzydzeniem przechodzili nade mną. Pomyślałem: jestem człowiekiem potępionym, straconym. Przecież i tak nie wytrzymam… Straszliwa rozpacz, tyle że przyjmowana bez emocji. Trochę mnie ukłuło jedynie to, że to już koniec. I w tym momencie poczułem przy sobie niezwykłą bliskość, przytulenie, obecność. Wiedziałem, że to Bóg, nie miałem wątpliwości. Był i kochał. Usłyszałem: „Kocham cię, wybaczam ci wszystko”. Zacząłem ryczeć jak bóbr. Pomyślałem: żeby tylko nikt mnie nie zobaczył! Hm, skoro mnie kocha, to znaczy, że moje życie nie jest do końca przegrane? „Wyrzekam się wszystkiego – łkałem – daj mi tylko łaskę trzeźwego życia”. Uspokoiłem się, wyciszyłem. Wstałem spod tego drzewa jako inny człowiek. Lżejszy. To był 1991 rok. W Częstochowie spędziliśmy trzy dni z Janem Pawłem II. Wszystko super, tyle że ja nie stanąłem ani razu przed obrazem. Pierwszy raz tu jestem – żałowałem – i nie widzę Jasnogórskiej Madonny. I wtedy podszedł do mnie Wojtek i powiedział: ‚‚Możemy zostać dłużej, załatwiłem transport do domu” . Pobiegłem pod obraz.
Pamiętam, że byłem szczęśliwy jak dziecko. Wróciłem do Ostrołęki. Skusiłem się na piwko, bo pomyślałem: może już jestem uzdrowiony? (śmiech). Nie smakowało mi, bolał mnie żołądek. We wrześniu znów zaszedłem do knajpki. Fajne dziewczyny, świetny klimat. Jedno piwko, drugie, wino. Pod koniec października schlałem się do nieprzytomności. Ocknąłem się w nocy i poczułem ogromny żal do Boga. Dlaczego mi to zrobiłeś? Dałeś mi pierwszy raz w życiu odczuć nadzieję, a teraz zostawiłeś? A potem przyszła refleksja: przecież to nie Jego wina, że się upodliłem. Uklęknąłem przy tapczanie i wołałem: „Daj mi jeszcze raz szansę!”. Wyłem: „Błagam, uratuj mnie, bym znów nie pogrążył się w piekle rozpaczy”. I wówczas znów odczułem tę niespotykaną bliskość. Poczułem się otulony miłością. Ktoś szeptał: „Przecież ja cię cały czas kocham. Nigdy nie przestanę”. Zasypiałem, wiedząc, że już nigdy nie tknę alkoholu. I nie piję od 22 lat. Obudziłem się bez kaca. Później miałem serię mrocznych, koszmarnych snów. Jakaś realna siła wciągała mnie w bagno, mętne wody. Dusiłem się. Znajomy zaproponował: ‚‚Może pójdziesz do spowiedzi?”. Bałem się. Złamałem wszystkie przykazania. Żadnemu księdzu nie będę w stanie tego opowiedzieć. W końcu postanowiłem: pojadę do Niepokalanowa. Bałem się. Przez całą noc modliłem się, by nie stchórzyć. Gdy obudziłem się, była 14.00. Autobus zwiał. Poszedłem do klasztoru w Ostrołęce, usiadłem i czekałem. Przyszedł ksiądz – staruszek. Przełamałem się. Wyrzuciłem z siebie cały brud. Nie wiedziałem, jak ten kapłan zareaguje. A on powiedział: „Jezus cieszy się, że tu jesteś”. Musiałem wyjść na krużganki, bo zacząłem znów straszliwie płakać. Do domu frunąłem. Po jakimś czasie podszedłem pod blokiem do Bogdana. Rzucił: „Idziemy się napić?”. Powiedziałem: „Nie piję”.
BOGDAN ZYCH:
– Nie pamiętam tej sceny. Pamiętam, jak zdziwiłem się, gdy po latach zobaczyliśmy się w... ostrołęckiej farze. ‚‚Co robisz?” – zapytałem nieśmiało. ‚‚Nawróciłem się”. ‚‚Ja też! Jestem liderem wspólnoty Odnowy” – wypalił Arek. ‚‚Ja też jestem w Odnowie!” – zawołałem. To było nieprawdopodobne. Arek powiedział: „Chcę prowadzić ewangelizację w domu poprawczym”, a ja na to: „Pomożemy ci! Mamy doświadczenie. Z Ewą prowadzimy rekolekcje dla alkoholików!”. Uzdrowienie, które przyniósł Bóg, rozlało się na całą rodzinę. Olałem politechnikę, skończyłem teologię na UKSW i poczułem się wreszcie na właściwym miejscu.
ARKADIUSZ KRUCZYK:
– Dotknąłem uzdrowienia, to prawda. Tyle że człowiek nosi cały czas konsekwencje poprzedniego życia. Pierwsza chwila jest zachwytem, odkryciem nowej – Boskiej rzeczywistości. A potem dzień po dniu wraca historia. Kłują cię wyrzuty sumienia, że zmarnowałeś kawał życia. To ciągnie się latami. Chyba rozumiem, co chciał powiedzieć Jezus, gdy rzucił: „Weź swoje łoże i chodź”. Idę za Nim. Wlokąc za sobą łoże.
BOGDAN ZYCH:
– Po latach zostaliśmy w Ostrołęce katechetami. Gdy jeden z naszych starych profesorów zobaczył nas, złapał się za głowę: „Dwóch największych szkolnych chuliganów uczy religii…”.
Dziennikarz działu „Kościół”
Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.
Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się