Na początku była fotografia. Dokładnie kilkanaście zdjęć praskich Madonn, do których prascy poeci napisali wiersze. Powstał tomik, który – choć nikt nie chciał go wydać – czyta się świetnie.
Krzysztof Mich, dziennikarz i fotograf, przyszedł na jedno ze spotkań Praskiego Slalomu Poetyckiego z teczką „swoich” Madonn, fotografowanych przez lata po prawej stronie Wisły. Łaził po praskich podwórkach, poszukując twarzy Matki Boga.
Mnożenie Madonny
Inspirowały go zabytkowe nagrobki na cmentarzu Bródnowskim, ale i bardziej pospolite figurki, jakich pełno w zaułkach Starej Pragi. Pieczołowicie ozdabiane i pielęgnowane, obkładane bukietami świeżych i sztucznych kwiatów, oplatane różańcami i żywą modlitwą zachęciły Krzysztofa Micha do wydania w 2008 r. albumu „Moje miasto Praga”. Tym razem chciał jednak, żeby przemówiły także językiem poezji.
Powstało ponad dwadzieścia utworów, które początkowo miały być prezentowane jedynie na wieczorze poetyckim, ale ktoś poddał pomysł, że może by tak wydać... Tyle że żadne wydawnictwo nie chciało wyłożyć na ten projekt pieniędzy. „Takie zwykłe praskie Madonny” ukazały się więc w formie e-booka, który dziś każdy może pobrać ze strony internetowej. Może więc stało się dobrze, bo w ten sposób książka, zamiast zatrzymać się w elitarnym kręgu miłośników Pragi i poezji, teraz ma szansę trafić pod niemal każdą strzechę, a nawet do smartfona w kieszeni. A powinna?
Boziu, módl się za siebie
Praskie Madonny są jak mamy. Patrzą z okien na dzieci skaczące w kałużach na Stalowej, w zacienionych podwórzach wypatrują swoich najbliższych, śnią o świecie bez wojen i z kołaczącym sercem troszczą się o tych, którzy z opuchniętą wątrobą pływają na „czterdziestoprocentowej fali”. – Takie zbliżenie do postaci, pozwalające dostrzec jej rysy, skraca dystans odbiorcy do dzieła. Sprawia, że zaczynamy postrzegać Madonnę jak kobietę, jak naszą znajomą, sąsiadkę, jak kogoś dobrze znanego, zwykłego, swojego, niemal bliskiego. Tak postrzegali Ją ewangeliści. Chciałem, by wiersze były podobne, by były o współczesnych Madonnach – tłumaczy Krzysztof Mich. Dlatego z sukienek praskich Madonn sypią się kolejne warstwy farby, gipsowe fragmenty odpadają jak trąd, uwierają je aureole z czterdziestowatowych żarówek. Mają wprawdzie twarze posągów, ale przed pięknymi matczynymi oczami się nie ucieknie. Szukają swoich dzieci, jak Matka w wierszu Tadeusza Rubika, która „synka zostawiła w przedszkolu”, i przyszła „nas bez niego odwiedzić”. To Matka Boża praskich gangów i tych, którym „świat dzieje się za szybko”. Patrzy na szczęścia małe i jeszcze mniejsze, ciesząc się z każdego, kogo może przytulić. „My sobie radę damy. Boziu, módl się za siebie” – mówi jeden z poetów. A może jednak się myli?
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się