Nowy numer 22/2023 Archiwum

Darek płakał pod Wrocławiem

Rekonstrukcje historyczne. Mimo że od zakończenia II wojny światowej minęło już wiele lat, oni ciągle siedzą w okopach, bronią się przed natarciem wroga i odnoszą rany. I choć wiedzą, że nie są prawdziwe, często nie mogą powstrzymać łez i wzruszenia.

Wostatnich latach jak grzyby po deszczu powstają grupy rekonstrukcyjne, które w różnych miejscach przygotowują inscenizacje przybliżające wydarzenia zarówno z I, jak i II wojny światowej. Nie brakuje też grup specjalizujących się w historii przedwojennej. Na terenie diecezji rekonstruktorów można spotkać m.in. w Kutnie, Sochaczewie, Mszczonowie, Żyrardowie czy Łowiczu.

Zdaniem wielu postronnych osób, „moda” na takie pasje to sposób „dużych chłopców” na zastrzyk adrenaliny i odreagowywanie po ciężkiej pracy. Nic bardziej mylnego.

W realu nie przed telewizorem

Piotr Dymecki z mszczonowskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Strzelcy 31. Pułku Piechoty” historią interesował się od dziecka. Najpierw była to historia powszechna, potem lokalna. – Bakcyla zaszczepiła mi moja nauczycielka historii Barbara Gryglewska – mówi Piotr Dymecki. – Pamiętam, że zanim zaczęła mnie jeszcze uczyć, mając 6 lat, poszedłem z rodzicami na otwarcie izby pamięci, jaką stworzyła w szkole. Zaglądając do kolejnych gablot, myślałem, że byłoby fajnie coś takiego zrobić samemu. Po latach z panią Barbarą porwałem się na stworzenie Izby Pamięci w Mszczonowie. Kosztowało nas to wiele wysiłku. Zbieraliśmy pamiątki, zdjęcia, umundurowanie. Kiedy ileś lat pracy zamknęliśmy w pokoju, zacząłem się zastanawiać, co dalej. Jak zachęcić ludzi, by tam przyszli, i jak wychować nowe pokolenie „wariatów” podobnych do nas? Wtedy z grupą przyjaciół wpadliśmy na pomysł, by stworzyć grupę rekonstrukcyjną – opowiada pan Piotr. Dziś, po niecałych dwóch latach istnienia, grupa liczy 50 członków, z czego 30 aktywnych, którzy swoją działalnością kultywują pamięć o bohaterskich żołnierzach 31. Pułku Strzelców Kaniowskich. Pułk ten 11 września 1939 roku, dowodzony przez podpułkownika Wincentego Wnuka, pokonał w bitwie mszczonowskiej oddziały XVI Korpusu Pancernego Wehrmachtu. – Poza bitwą o Mszczonów, bierzemy też udział w rekonstrukcjach związanych z powstaniem warszawskim. W mundurach przychodzimy także na uroczystości kościelno-patriotyczne – wtrąca Bogusław Nietrzebka, dyrektor Muzeum Zachodniego w Żyrardowie, członek grupy. – Widzimy głęboki sens tego, co robimy. Czujemy, że o losach naszych przodków trzeba przypominać i dbać o ich dobre imię. Przynajmniej tak, jak robią to nasi sąsiedzi – dodaje B. Nietrzebka. Jak podkreślają wszyscy członkowie grupy, rekonstrukcje nie są zabawą w wojnę, ale ożywianiem historii. To także wyraz patriotyzmu. – Jak człowiek weźmie udział choć w jednej inscenizacji, usłyszy wystrzały, poczuje zapach prochu i przez parę minut będzie nacierał i uciekał przed okupantem, nie będzie mógł pozostać obojętny. I o to nam chodzi, by ludzie doświadczyli tamtych wydarzeń i by nie było im wszystko jedno, jak i kto o tamtych czasach mówi. Dramat wojny zdecydowanie łatwiej jest zrozumieć, biorąc udział w inscenizacji, w której padają strzały, widać rannych, niż leżąc na kanapie przed telewizorem – tłumaczy z przejęciem P. Dymecki.

Żywe lekcje historii

Zdanie rekonstruktorów – widać – podziela coraz więcej osób, o czym świadczą przybywające na widowiska tłumy. Tak było choćby 14 i 15 września w Sochaczewie, gdzie inscenizację pt. „Obronić miasto” obejrzało kilka tysięcy ludzi. Przybyli na pola czerwonkowskie mogli zobaczyć około 130 rekonstruktorów, czołgi, samoloty, karabiny, płonące makiety domów. Wielu z nich z placu odchodziło ze łzami w oczach. W tym samym czasie na niecodzienne wydarzenie mieszkańców zaprosili także rekonstruktorzy z Mszczonowa, którzy zorganizowali Nocny Rajd Pieszy na trasie Puszcza Mariańska–Mszczonów. Jego uczestnicy przeszli drogę, jaką w 1939 r. pokonali żołnierze, którzy zwyciężyli w bitwie mszczonowskiej. Pokonując w ciemnościach 15 km, na własnej skórze doświadczyli, co czuła ludność cywilna, która – gnana okropnościami wojny – wycofywała się w kierunku stolicy. Warunkiem uczestnictwa było wyposażenie się w strój cywilny nawiązujący do okresu dwudziestolecia międzywojennego. – Tegoroczny marsz jest pierwszy i chyba ostatni. Jeśli wypali budowa parku rozrywki, to droga, którą szli powstańcy, przestanie istnieć. Wiedząc o tym, chcieliśmy wykorzystać ten czas – wyjaśnia Piotr Dymecki. – W marszu – podobnie, jak w wielu inscenizacjach – razem z nami uczestniczyły nasze rodziny. Dzięki temu, że jest to nasza wspólna pasja, możemy różne rzeczy robić razem. Zwłaszcza dla naszych dzieci inscenizacje są żywą lekcją historii. I trzeba przyznać, że maluchy są bardziej zawzięte od nas. Potrafią się rozpłakać na zawołanie i ciągle pytają, kiedy będą mogły założyć stroje powstańcze, bo w cywilnych już grały. Zawsze wtedy czujemy, jak w gardle robi się nam ciasno – opowiada Bogusław Nietrzebka.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast