Nowy numer 17/2024 Archiwum

Kampania 2012: Burke vs. Hobbes?

Drogi czytelniku, najprawdopodobniej sądzisz, że tegoroczna kampania prezydencka w USA to zawody pomiędzy Barackiem Obamą a Mittem Romneyem.

O ile chodzi o nazwiska, na które będziemy oddawać głosy 6 listopada, jest to oczywiście prawda. Jednak tegoroczny wyścig do Białego Domu to coś więcej. To coś, co sięga korzeniami do początków nowożytnych sporów dotyczących władzy politycznej oraz jej oddziaływania na rzecz dobra wspólnego.

Przyjąwszy symboliczne punkty odniesienia można uznać, że są to zawody pomiędzy Thomasem Hobbesem (1588-1679) i Edmundem Burke’m (1729-1797).

Obaj byli Brytyjczykami. Obaj wywarli ogromny wpływ na współczesne teorie polityczne. Obaj zdawali sobie sprawę z tego, że religia i polityka – Kościół i państwo – splatają się mocno ze sobą w całej historii Zachodu. Jednakże na tym kończą się podobieństwa, a zaczynają głębokie różnice pomiędzy tymi dwiema paradygmatycznymi postaciami: Hobbes starał się wykluczyć religię z życia publicznego, podczas gdy Burke ukształtował model współczesnej polityki, zawierający element bogatego pluralizmu społecznego inspirowany katolickim średniowieczem.

W świecie wykreowanym przez Hobbesa jedynymi podmiotami są państwo i jednostka – kolejność stanowi tu hierarchię ważności. W świecie Burke’a instytucje społeczeństwa obywatelskiego: rodzina, wspólnota wyznaniowa, dobrowolne stowarzyszenia, firmy, związki zawodowe itd. niejako „pośredniczą” pomiędzy jednostką a państwem, zaś sprawiedliwe państwo dba o zapewnienie środowiska prawnego, w którym owe instytucje mogą cieszyć się dobrobytem.

W świecie Hobbesa państwo – w tytule jego najsławniejszej i najpoczytniejszej pracy nazwane „Lewiatanem” – ma monopol na władzę ze względu na ochronną rolę pełnioną wobec jednostek. Broni je bowiem przed zmiennymi kolejami życia, które jest „samotne, biedne, plugawe, zwierzęce i krótkie”. W świecie Burke’a społeczeństwo obywatelskie zapewnia grubą warstwę pośredniczącą – ochronną, można powiedzieć – łagodzącą interakcje pomiędzy jednostkami a wyzwaniami niesionymi przez życie.

Hobbes widział świat jako konstrukt zbudowany z umów i zależności prawnych. Na tym koniec. Burke widział świat jako całość, na którą składają się umowy – rozumiane jako zasady prawne, oraz porozumienia – związki pomiędzy ludźmi subtelniejszej natury (poczynając od małżeństwa), poprzez które ludzie budują więzi oparte na uczuciach, lojalności i wzajemnej odpowiedzialności.

Katoliccy teoretycy myśli politycznej zawsze mieli duży problem z Hobbesem, nie tylko z tego powodu, że promował coś, co dziś możemy nazywać „nagim forum publicznym”, czyli przestrzeń publiczną ogołoconą z argumentacji religijnej. Wizja państwa według Hobbesa jest zdecydowanie zbyt zimna dla wrażliwych społecznie katolików, którzy zwykli myśleć o społeczeństwie jako czymś organicznym, a nie sztucznym czy będącym skutkiem inżynierii.

Dla kontrastu, Burke’a obrona „małych plutonów” budujących społeczeństwo, ma wiele wspólnego z nauczaniem społecznym Kościoła od Leona XIII po Benedykta XVI. Dla przykładu, Jan Paweł II bardzo mocno bronił pośredniczących instytucji społeczeństwa obywatelskiego w encyklice Centesimus Annus z roku 1991, uważając je za szkoły wolności. Te naturalne ludzkie stowarzyszenia, zaczynając od rodziny, powodują, że piękny mały tyran (co stanowi precyzyjny opis każdego dwulatka od zarania dziejów) przechodzi transformację i staje się cywilizowanym, tolerancyjnym dorosłym obywatelem, który jest w stanie brać udział w życiu publicznym świadomie i rozumnie.

Żaden z amerykańskich kandydatów na prezydenta nie będzie głosił dokładnie hobbesowskiego programu. Wszelako poziom skomplikowania życia w postmodernistycznym świecie jest tak wysoki, że wprowadzenie stricte burke’owskej republiki jest mało prawdopodobne w najbliższej przyszłości. Chodzi raczej o tendencje, orientacje, prawdopodobne perspektywy. I na tym poziomie wyścig do fotela prezydenckiego Anno Domini 2012 odbieram jako zawody pomiędzy „Hobbesem” a „Burke’m”.

Dzięki sposobowi, w jaki kandydaci prezentowali się krajowi podczas ostatnich kilku miesięcy, a zdecydowanie na niedawnych konwencjach swoich partii, stało się bardziej oczywiste niż kiedykolwiek, że Ameryka w 2012 wybierze pomiędzy dwiema różnymi ścieżkami zmierzającymi ku przyszłości. Na końcu jednej z nich jest przestrzeń tylko dla jednostki i państwa. Druga ścieżka prowadzi do stanu, w którym prosperujące instytucje społeczeństwa obywatelskiego umacniają pozycję jednostek i przyczyniają się do rzeczywistego rozwiązywania problemów. W przypadku pierwszej to państwo określa zobowiązania i jest dysponentem świadczeń (a także kar). W przypadku tej drugiej – jednostki i wolne, dobrowolne stowarzyszenia przejmują władzę i odpowiedzialność, działając ten sposób na rzecz dobra wspólnego.

Hobbes versus Burke. To stary spór. Jest to także spór, którego będziemy świadkami aż do 6 listopada.

George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie

tłum. Magdalena Drzymała

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy