Nowy numer 17/2024 Archiwum

Byle nie trzaskać drzwiami

Czy możliwy jest aksamitny rozpad Unii Europejskiej, po którym ciągle będziemy chcieli ze sobą rozmawiać?

Mówienie o bliskim rozpadzie strefy euro, a nawet – w niedalekiej perspektywie – całej Unii, nie jest już dziś aktem szczególnej odwagi. Jak koń wygląda, każdy widzi. Trudniejsza wydaje się odpowiedź na pytanie: jeśli nie Unia, to co?

W dogmat o niezatapialności UE i strefy euro nie wierzą już nawet najbardziej naiwni euroentuzjaści. Pomińmy w tym miejscu etatowych i niewzruszonych obrońców tego dogmatu, jak przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso czy marionetkowy przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy, których uśmiechy i powtarzane jak zaklęcia formułki o silnej Unii mogą imponować już tylko młodym aspirantom do urzędniczych biurek w Brukseli.

Unia już dawno przestała być tylko tym, czym była jeszcze 20, 30 lat temu – czyli głównie strefą wolnego handlu, swobodnego przepływu usług, towarów, kapitału i osób. Bo choć formalnie nadal taką pozostaje, to w rzeczywistości od dłuższego czasu sama sobie w tym przeszkadza. Poprzez nadmierną centralizację, odgórną unifikację zbyt wielu obszarów życia politycznego, gospodarczego i, zwłaszcza ostatnio, fiskalnego. Budowanie coraz to nowych instytucji i ponadnarodowych „instrumentów ratunkowych” oraz wcześniej stworzenie bytu nie mającego oparcia w zasadach ekonomii, jak wspólna waluta euro dla tak różnych gospodarek, jak niemiecka z jednej i grecka z drugiej, tylko ten proces pogłębia.Związek Radziecki upadł nie dlatego, że wybuchła w nim kolejna rewolucja, tylko dlatego, że  zbankrutował. Tak samo UE podlega prawu ciążenia i prawu bankructwa – uważa Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha.

I być może tak nadmuchany balon, jakim stała się dzisiejsza Unia Europejska, musi pęknąć po to, by ocalić to, co legło u podstaw integracji: współpracę opartą na wolnym handlu i umowach gwarantujących realne korzyści wszystkim stronom. Możliwe są hipotetycznie dwa optymistyczne scenariusze: albo Unia pozostanie znaną nam strukturą, ale zrezygnuje ze swoich ambicji unifikowania i kontrolowania wszystkiego, łącznie z budżetami państw narodowych (czyt.: silniejsi gracze zrezygnują z dławienia konkurencji wewnątrzunijnej), albo rozpadnie się jako instytucja, ale rozstanie nastąpi za porozumieniem wszystkich stron, które będą kontynuować współpracę na nowych, bardziej demokratycznych zasadach. Wersja pesymistyczna zakłada, że po rozpadzie, w atmosferze trzaskających drzwi, nikt już nie będzie chciał ze sobą rozmawiać. A to nigdy w Europie nie kończyło się dobrze.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny