Nigdy nie czułem się spętany nauczaniem Kościoła.
Zauważyłem, że niektóre portale w prawie wszystkie niedziele i święta katolickie przygotowują jakiś antykościelny tekst. Zaglądam w niedzielny poranek do Onetu, a tam – jakże by inaczej – wyeksponowany tytuł: „Kościoły przytrzymują wiernych za pomocą lęku” – taki bełkocik na dzień Pański. Pod tym tytułem kryje się rozmowa z Januszem L. Wiśniewskim, literatem.
Pan twórca formułuje ostre, „odważne” poglądy, bo przecież kąsanie Kościoła katolickiego jest dziś w pewnych środowiskach uważane za „odwagę”. Jest to ten sam rodzaj odwagi co w przypadku jakiejś show-gwiazdki, która ubierze się „burdelowo”, czyli wedle słownika celebrytów „odważnie”. W wywiadzie z Wiśniewskim znajdujemy różne wykwity „odwagi”. Redaktor pyta: „Pan jedzie po bandzie ostro pisząc: Chciałabym mieć dziecko z Jezusem”. Na co literat odpowiada: „A dlaczego kobiety nie mogą marzyć o dziecku z Jezusem? Prawdopodobnie Jezus miał dzieci i na ziemi żyją jego bezpośredni potomkowie.
Dlaczego tak przystojny, mądry i bogaty mężczyzna jak Jezus nie miał prowadzić życia seksualnego? Ja przypuszczam, że prowadził”. W wywiadzie pada też zdanie wzięte z Richarda Dawkinsa, klinicznego przypadku anty-teisty: „Jezus był zbyt inteligentny, żeby nie być ateistą”.
Oczywiście Wiśniewski, który zapewne uważa się za człowieka rozsądnego i kulturalnego, spieszy z wyjaśnieniem, że nie chce nikogo urazić, a jedynie zachęcić do myślenia i dyskusji. Że też żyjemy w takich czasach, w których każda głupia i chamska wypowiedź stroi się w piórka twórczej prowokacji, mającej pobudzić myślenie (patrz: casus szansonistki zwanej Dodą). No cóż! Kiedy chcę pobudzić moje myślenie o Jezusie, to sięgam np. do Hansa Ursa von Balthasara, „Dzienniczka” siostry Faustyny albo do Benedykta XVI (polecam dwutomową książkę papieża „Jezus z Nazaretu”).
Odgrzewanie „starych kotletów” (o których napisano setki tekstów) na temat rzekomego życia seksualnego Jezusa i jego potomków to dobre na pobudzenie „onetowców” do wypisywania bluźnierczych komentarzy, ale nie na zainspirowanie do jakiejś sensownej dyskusji. Przyznaję, Wiśniewski „pomógł” mi w znalezieniu tematu na felieton, ale to zupełnie co innego… Jako główną myśl Janusza Wiśniewskiego, mającą zachęcić do przeczytania całości, Onet wrzucił następujące odkrycia literata: „Kościoły przytrzymują przy sobie wiernych za pomocą lęku i grożenia wiernym za nieprzestrzeganie zasad, które inni ludzie wcześniej wymyślili.
Dzięki temu utrzymuje się instytucje Kościoła. Kościół potrzebuje armii wiernych, która będzie go utrzymywać”. Zapraszający niby do myślenia Wiśniewski głosi zatem taką oto wizję wierzących i praktykujących osób (tj. nas, naszych znajomych, braci i sióstr, naszych rodziców, dziadków): przestraszeni ludzie, którzy zamiast się zabawić, lecą na Mszę w niedzielę i dają na tacę klechom, którzy jeszcze bardziej ich straszą. Czym straszą? No chyba piekłem po śmierci, bo czym „czarni” mogliby straszyć. Zaglądam więc na katolickie portale, które zamieszczają rozważania na niedzielę, by zobaczyć ów arsenał straszenia. Na wiara.pl czytam: „Sprawiedliwość Boga nie ma nic wspólnego z szukaniem winnego… Sprawiedliwość Boga skierowana jest ku temu, kto cierpi, kto jest zalękniony i zagubiony.