Nowy numer 23/2023 Archiwum

Obywatel klient

Jakość polskiej polityki na prowincji i w stolicy ocenia dr Rafał Matyja w rozmowie z Piotrem Legutką.

Czego dziś oczekuje się od władz lokalnych?

– Podstawową ich umiejętnością ma być zdolność pozyskiwania środków europejskich. Burmistrz czy prezydent miasta są rozliczani z tego, co pozyskają i ile za to zbudują. Nawet jeśli tego nie potrzebujemy albo nie w takiej skali. Wszystko inne przestało mieć istotne znaczenie. Jest oczywiście także mnóstwo drobnych spraw, w których radni się spełniają. Kiedy przeprowadziłem się do Nowego Sącza, z zainteresowaniem słuchałem posiedzeń Rady Miasta, dziś przypomina ona posiedzenia rady osiedla. Równie dobrze mogłaby się ona nazywać federacją osiedli.

Czy nie wygląda to trochę jak polityczny skansen?

– Polska polityka na prowincji bardzo się zestarzała, nie tylko dlatego, że średnia wieku radnych podniosła się o kilkanaście lat, ale dlatego, że w ogóle nie ma ludzi trzydziestoparoletnich na ważnych stanowiskach. Potrzebne jest nowe pokolenie w lokalnej polityce, niezwiązane starymi sposobami myślenia, bo w radach miast i gmin zasiada coraz więcej ludzi sędziwych. Ich obecność jest bardzo pożyteczna, ale nie w takiej skali. To także kwestia horyzontów. W tym wieku już nie patrzy się 20 lat naprzód, raczej myśli się wyłącznie o następnej kadencji.

Lokalnym elitom to nie przeszkadza? Nie ma ludzi, którzy myślą kategoriami dobra publicznego?

– Ich siła zależy od dwóch czynników: istnienia mocnych lokalnych mediów, w których te elity się mogą wypowiedzieć, oraz aktywności sporej grupy ludzi niezależnych od politycznej władzy i zdolnych do jej krytykowania. Te dwie rzeczy w ostatnich latach się zmieniły. Gazety regionalne uległy tabloidyzacji, nie spełniają funkcji kontrolnej, skupiają się na plotkach lub informacjach „usługowych”. Co do drugiego warunku – większość lokalnych przedsiębiorców, którzy dziś tworzą realną elitę, woli nie wchodzić z politykami w konflikt, nawet jeśli ma o nich bardzo złe zdanie.

Są jeszcze grupy ludzi zaangażowanych, działających w przestrzeni publicznej. Im nie jest wszystko jedno.

– Ale one stają się zależne od władzy, począwszy od pieniędzy dzielonych przez samorząd dla organizacji pozarządowych, na programach operacyjnych skończywszy. Każdy, kto chce coś zrobić, korzystając z pieniędzy europejskich, też musi dobrze żyć z władzą. Wójt czy burmistrz może zablokować każdą pozytywną inicjatywę przez brak współdziałania. A jak jestem klientem władzy, to nie mam interesu w publicznym ujawnianiu, co o niej myślę.

Czy jest na polskiej prowincji przekonanie, że z PO jako partią władzy nie warto zadzierać?

– Mechanizm klientelistyczny jest niezależny od szyldu partii. W bardzo wielu miejscach w Polsce można sobie radzić bez PO, tam rolę partii władzy może pełnić PSL. Czy ludzie myślą, że PO będzie już rządzić zawsze? Nie, po upadku SLD w 2004 r. Polacy wiedzą, że nic nie jest w polityce wieczne. W działaczach PO ta świadomość też istnieje. Oni dopuszczają ewentualność, że system Tuska może się przewrócić w sposób nieoczekiwany i w nieprzewidywalnym momencie. Będzie wtedy „po Tusku”, ale zarazem nadal będzie tak samo.

Gdzie zatem tkwi zło tego systemu?

– Po pierwsze – w bardzo złym mechanizmie selekcji kadr. Po drugie – w zaniku efektywnej kontroli władzy na wielu szczeblach. A po trzecie – w całkowitym zaniku debaty publicznej. Sensowny samorząd, sensowne państwo muszą się zaczynać od rozmowy, a nie od władzy. Ona ma wykonać to, co wydebatowaliśmy.

Tyle że nawet parlament nie debatuje, władza przeniosła się nawet nie do rządu, tylko gdzieś w gabinety doradców premiera.

– Problem braku debaty jest na wszystkich szczeblach, ale – od tego zaczęliśmy – źródłem tego zjawiska jest centrala, Warszawa, i to nie tylko jako rząd czy parlament, ale jako cały system medialno-polityczny.

Może polityka skończyła się jako działalność sprawcza. Może politycy też są klientami, a decyzje zapadają w gremiach pozapolitycznych, gdzieś w wielkim biznesie.

– Absolutnie nie. Można w polityce wiele zdziałać, pod warunkiem zmiany kultury politycznej. Nie zmienią polityki ludzie, których jedyną kompetencją jest to, że nie mają zahamowań przed trollowaniem na ekranie, czyli takim wykręcaniem rzeczywistości, słów i zdarzeń, by obrazić lub ośmieszyć przeciwnika.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast