Nowy numer 23/2023 Archiwum

Pływanie z kotwicami

Sport niepełno-sprawnych. – To był moment. Upadłem niefortunnie z tarasu. Złamał się jeden krąg i został uszkodzony rdzeń – mówi Rafał Reclaw, 28 lat.

Fundacja Aktywnej Rehabilitacji działa w Polsce już od 25 lat. A wszystko zaczęło się od żołnierzy amerykańskich, którzy wrócili okaleczeni z Wietnamu. Pomimo że usiedli na wózkach, postanowili nadal żyć pełnią życia. W województwie pomorskim fundacja działa przede wszystkim w Kościerzynie i Malborku. Na jej mapie powinno znaleźć się również Trójmiasto.

Na przekór losowi

Sytuację człowieka na wózku, nie tylko weterana wojennego, świetnie oddaje film Oliviera Stone’a z 1989 r., „Urodzony 4 lipca”. To biograficzna opowieść Rona Kovica, sparaliżowanego podczas wojny. Metoda motywacji zastosowana wobec poszkodowanych żołnierzy sprawdziła się bardzo szybko także w odniesieniu do cywilów. – Po raz pierwszy w 1976 r. na Igrzyskach Paraolimpijskich w Kanadzie, gdzie przyjechała również ekipa niepełnosprawnych zawodników szwedzkich – mówi Mirosław Młyński, fizjoterapeuta. Okazało się, że sportowcy amerykańscy mieli zrobione przez siebie rozkładane i lekkie wózki, a co najważniejsze, silniejszą psychikę i duże poczucie samodzielności. Wprawdzie Szwedzi dostali baty, jednak wywieźli z igrzysk korzyść cenniejszą niż medale: postanowili przeszczepić metodę szkolenia niepełnosprawnych na własny grunt. Były to jeszcze czasy, kiedy bogaci Szwedzi woleli takim osobom zapłacić i o nich… zapomnieć. Problem w tym, że niepełnosprawni nie chcieli być ludźmi drugiej kategorii i oglądać świata w sposób bierny.

– Metoda aktywizacji przyszła do Polski ze Szwecji już w 1988 r. Pierwszy był Lublin – podkreśla Mirosław. Od tamtego czasu, zwłaszcza w umysłach i niepełnosprawnych, i zdrowych, dokonała się prawdziwa rewolucja. Z technologiczną włącznie. Na świecie nie ma takiego obiektu sportowego, który zaspokoiłby wszystkie potrzeby niepełnosprawnych. – Co innego bowiem, jeśli ktoś nie słyszy, a inne oczekiwania ma osoba niewidoma – wyjaśnia fizjoterapeuta. Basen w Kościerzynie spełnia doskonale potrzeby „wózkarzy”, czyli osób z uszkodzonym rdzeniem kręgowym. Jest osobna szatnia, toaleta i winda. Tu szczęśliwie się złożyło, że projektanci nanosili poprawki po konsultacjach z Mirkiem. Często bywa bowiem tak, że nieświadomie, z braku wiedzy, a nie ze złej woli, projektanci tworzą bariery nie do pokonania. Ot, chociażby za wysoko zawieszone lustro. Albo 3 cm różnicy poziomów przy wjeździe na chodnik, bo „tak majstrowi wyszło”. Wcześniej niepełnosprawni Mirka korzystali z basenu przy Liceum i Gimnazjum Jezuitów w Gdyni, a także w Kartuzach. Z Gdynią były problemy największe. Sam basen jest bardzo dobry, ale szwankowała logistyka. – Było o tyle fajnie, że mieliśmy grupę dzieciaków. Ale nie sposób się rozdwoić. Może kiedyś do tego wrócimy – wyjaśnia fizjoterapeuta. Grupa dla dzieci mogłaby zresztą powstać od zaraz, i to zarówno w Gdyni, jak i w Gdańsku.

Zapotrzebowanie na pewno by było. Największym problemem jest jednak znalezienie profesjonalnego opiekuna i wolontariuszy. Same zajęcia są finansowane ze statutowej działalności fundacji. Przygoda Mirka z pływaniem osób niepełnosprawnych zaczęła się w roku 2000. W Kościerzynie ma ułatwione zadanie, bo na pływanie namawia swoich podopiecznych już w szpitalu. To dokładnie vis a vis basenu. Czasami przyjeżdżają najpierw popatrzeć. – Największa radocha jest wtedy, gdy ktoś po raz pierwszy wchodzi do wody. Gdy przełamuje lęk – cieszy się. Osoba niepełnosprawna musi bowiem stanąć niejako nago: pokazać swoje ciało i widoczne często na plecach blizny. Do tego mogą dochodzić jeszcze silne zahamowania psychiczne. No bo jak wejść do basenu, skoro uraz kręgosłupa nastąpił podczas skoku do płytkiej wody? Informacje o zajęciach Mirek rozsyła SMS-ami. Lista liczy około 30 osób. Na basenie stawia się zwykle mniej niż dziesięcioro. – Z Trójmiasta też przyjeżdżają – wyjaśnia. Na basenie nikt na niepełnosprawnych nie zwraca uwagi. Czasami tylko dzieci przyglądają się, dlaczego rozgrzewka przebiega na wózkach. Po wstępnym zmoczeniu wskakują samodzielnie do wody. Mają zarezerwowany osobny, zewnętrzny tor, gdzie łatwiej jest im się zatrzymać i odpocząć. – Jakiś etap w moim życiu minął bezpowrotnie. Od dwóch lat uczę się żyć na nowo – mówi Rafał. Kiedy zdarzył się wypadek, chłopak studiował technologię chemiczną na Politechnice Gdańskiej. – Został mi w sumie do zdania tylko jeden egzamin, ale jakoś ciężko jest się zmobilizować… Nie wiem, czy skończę te studia – przyznaje się. Rafał nadal się rehabilituje i założył własną działalność handlową. Prowadzi sklep internetowy. Rehabilitacja dotyczy nie tylko ciała, ale i ducha. – Kiedyś byłem bardziej szczęśliwy niż dzisiaj. Nie da się tego ukryć – zamyśla się. Chciałby założyć rodzinę i mieć dzieci. – Wiadomo, że teraz wszystko jest już inaczej… – mówi.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast