Nowy numer 17/2024 Archiwum

Między modlitwą a terroryzmem

Kościół jest naszym domem. A jakiż to dom bez dzieci?

Obiad w przyautostradowej restauracji w Niemczech. Dosiadł starszy pan, zdawkowe „smacznego”. Obok zasiadła rodzina. Młodzi ludzie i dziecko, trzylatek. Po chwili zaczęło się. Pukanie, szuranie, głośny krzyk – ton głosu wskazywał, że on się czegoś domaga. Mama półgłosem tłumaczyła. Mały zaczął płakać. To znaczy buczeć, ryczeć, wreszcie kwiczeć. Piąstkami wycierał suche oczka, spoza dłoni ukradkiem obserwując reakcje mamy. Starszy pan z niesmakiem, choć dyskretnie, patrzy na przedstawienie. Mnie już przestaje smakować bawarski gulasz. Starszy pan w końcu mruknął: „Internationale terrorismus”. Dopiłem moją colę i popędziłem do samochodu. Uff... Niedawno w czasie Mszy przeżywałem coś podobnego, choć w wydaniu łagodniejszym i komplementarnym. To znaczy dopełniającym się. Po głównej nawie chodziła trzyletnia panienka. Kroczkiem tanecznym. W czasie psalmu pląsała – prawie jak Dawid w świątyni. W czasie pieśni jej ruchy odzwierciedlały taneczny rytm wielkanocnej melodii. Mama w pobliżu. Ludzie z uśmiechem patrzyli na tę spokojną, ruchem wypowiadaną modlitwę dziecka. Tak właśnie to odebrałem. Ale czego było to dopełnieniem? A no czegoś, co działo się z boku ławek. Też dziecko, wiek podobny. Ale tu użyłbym określenia „internationale terrorismus”. Dobrze, że skala i sposoby małego terrorysty były zdecydowanie łagodniejsze. Co nie przeszkadzało, że wielu ludzi ze zniecierpliwieniem oglądało się w tamtą stronę. Tylko ja byłem cierpliwy, choć... W czasie moich dwudziestu lat proboszczowania w Nowym Świętowie raz jeden brakło mi cierpliwości wobec dziecka. Było ono już sporo starsze i zachowywało się, zagłuszając wszystko i skupiając na sobie bezsilną uwagę większości. Inna rzecz, że była w tym wina rodziców, którzy opieką nad dość dużym dzieckiem obarczyli niewiele starszą siostrę. Oni mieli z głowy. Ja pamiętam do dziś. A może Msze specjalne, dla dzieci? Może. Ale to organizacyjnie realne tylko w większych parafiach. A może „akwarium”, czyli dźwiękoszczelna szyba odgradzająca część przestrzeni dla dzieci z mamami (no i z zabawkami)? Też sposób. Jeszcze ważniejsze jest jednak takie wychowanie dzieci, żeby nie utrwalać w nich skłonności do wymuszania na opiekunach każdej swojej zachcianki. Potrzebne to nie tylko do kościoła. To szalenie ważne dla całego życia. A moich współbraci duszpasterzy proszę: nie tylko bądźcie cierpliwi, ale okazujcie dużo radości na widok dzieci, które na Mszy czują się jak w domu. Wszak kościół jest naszym domem.
A jakiż to dom bez dzieci?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej