Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Zakazany obieg

W latach 1981–1988 działało w Polsce około 500 nielegalnych oficyn,w których wydawano łącznie 1700 tytułów czasopism oraz 3130 tytułów książeki broszur. To z nich Polacy dowiadywali się o zbrodni katyńskiej, sowieckich łagrach, o Październiku ’56, Marcu ’68,czy Grudniu ’70.

Wydrukowanie skro-mnej, liczącej za-ledwie 26 stron, broszurki z poezją czeskiego noblisty zajęło naszej koleżance kilka tygodni. Przy zaciemnionych oknach,w dusznym pokoju na poddaszu, wdychała co wieczór gryzącą woń denaturatu i innych obrzydliwych trucizn. Kiedy wreszcie tomik się ukazał, Dasza musiała pójść do szpitala. Wkrótce potem nadeszła wiadomość o jej śmierci... Wydany ponad dwadzieścia lat temu, nakładem nielegalnej oficyny krakowskiej – Biblioteki Miesięcznika Małopolskiego, wybór wierszy Jaroslava Seiferta nosi tytuł „Tylko tyle”.

Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, czy prowadzona w skrajnych warunkach praca przy „druku ręcznym sitowym”, jak głosi adnotacja wewnątrz wspomnianej książki, może być bezpośrednim zagrożeniem dla ludzkiego życia. Nie zmienia to jednak faktu, że setki, ba, tysiące ludzi w całej Polsce przez wiele lat w różny sposób narażały swoje zdrowie, a niekiedy i życie, z powodu tzw. bibuły. Jeżeli więc dzisiaj, w obliczu zbliżającego się jubileuszu ćwierćwiecza „Solidarności”, chcemy lepiej zrozumieć historyczny sukces tego wielkiego ruchu społecznego, nie wolno nam zapominać o niezwykłym fenomenie, jakim był drugi obieg wydawniczy.

Długa kariera „bibuły”
Jej początków w Polsce zwykło się z reguły upatrywać w powstaniu antykomunistycznej opozycji (lata 1976–1977), związanej z Komitetem Obrony Robotników KOR. Z pewnością jest w tym duża część prawdy. Przełomem na skalę światową była wtedy „profesjonalizacja” drugiego obiegu. Tworzeniem i redagowaniem tekstów zajęli się zawodowi dziennikarze i publicyści. W opracowaniach dotyczących drukarstwa „podziemnego” czytamy m.in., że „próby chałupniczego powielania tekstów (...) zostały zastąpione przez wykorzystanie profesjonalnych powielaczy, początkowo »wycofywanych« z zakładów państwowych, a następnie dostarczanych w coraz większych ilościach z Zachodu. Jednak największe nakłady (przekraczające 100 tys. egzemplarzy) były osiągane w drukarniach opierających się na »ręcznej« technice sitodruku”.

„Bibuła” jako narzędzie bezkrwawej walki z przemocą nie jest jednak wynalazkiem ani czasów KOR-u, ani „Solidarności”. Pierwszeństwa w tej dziedzinie nie można też przypisać rosyjskim twórcom „samizdatu”, nawet jeśli uznamy ich wpływ na nasz drugi obieg wydawniczy. Tradycje polskiej „bibuły” sięgają okresu zmagań z carskim uciskiem. Pisze o tym w broszurze pt. „Bibuła” z roku 1903 późniejszy Marszałek Polski, Józef Piłsudski: „Ogromna ilość literatury nielegalnej, krążącej po kraju – czytamy w zapiskach Marszałka – stanowi bez wątpienia nowe i nieznane dotąd zjawisko w Polsce pod caratem, a przyzwyczajenie i nawet pewne przywiązanie do bibuły wśród ludu pracującego w miastach i po wsi ziszcza owo marzenie Mickiewicza, który będąc sam autorem druków zakazanych, wzdychał do czasu, gdy książka jego zabłądzi pod strzechy włościańskie”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Andrzej Grajewski

Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”

Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.

Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego