Nowy numer 13/2024 Archiwum

Niewidzialna armia

W przyzwyczajonym do wielotysięcznych masówek polskim Kościele jak grzyby po deszczu powstają maleńkie wspólnoty. Spotykają się po domach, czytają Biblię. Są szansą czy zagrożeniem? A może pachną sektą?

Spotkaliśmy się w redakcyjnej kuchni. Krzysiek Błażyca – dziennikarz „Małego Gościa”, Krzysiek Mikulski z marketingu i ja. Zaczęliśmy rozmawiać, czekając na kawę. Byłem pod ogromnym wrażeniem słów kard. Ratzingera, które czytałem kilka dni wcześniej. Pisał o przyszłości Kościoła – wspólnoty malutkich wspólnot: „Kościół przyszłości będzie Kościołem uduchowionym. Stanie się Kościołem ubogim, Kościołem maluczkich. Zagubieni ludzie odkryją wówczas, być może, w małej garstce chrześcijan coś zupełnie nowego: nadzieję, której pragnęli, odpowiedź, której w skrytości serca zawsze szukali”. W czasie rozmowy w kuchni zdałem sobie sprawę z tego, że to nie odległa perspektywa, ale codzienność. Każdy z nas, trzech facetów, którzy przypadkiem spotkali się, czekając na kawę, modli się na co dzień w innej malutkiej wspólnocie. Spotykamy się po domach. Czytamy Biblię.

Małe jest piękne
W takich małych wspólnotach modli się zazwyczaj kilka osób. Sam przez długi czas bałem się tej małości. Myślałem w skali makro. Liczyłem ludzi, którzy przychodzili na spotkania. Tymczasem po kilkunastu latach modlitwy w małej wspólnocie widzę, że wydaje ona dobre owoce. Ci, którzy przychodzili dotychczas i milcząco siedzieli zagubieni w dużej grupie, zaczęli się otwierać i dzielić swą wiarą (a jeszcze częściej bezradnością). Modlitwa przestała być domeną kilku „pewniaków”, stała się pokarmem wszystkich. Nawet tych, którzy dotąd milczeli. Coraz więcej rzeczy stawało się „wspólnych”. Przede wszystkim nasza grzeszność i bezradność. Czy takie malutkie, kruche grupki wystarczą? Nad Wisłą jesteśmy przyczajeni raczej do masówki – prowokuję bernardyna o. Cypriana Moryca. – Niepotrzebnie boimy się tego, co małe. Od wieków przyzwyczailiśmy się do masowych fet, np. koronacji maryjnych, zwłaszcza na Kresach, ostatnie lata też przynosiły wielkie manifestacje wiary. Były one potrzebne. Ale powiedzmy sobie szczerze: taka masówka nie zastąpi nigdy potrzeby bliskości, intymności, rodzinności wynikającej z naszego podobieństwa do Trójcy Świętej. Pamiętajmy, że Jezus otoczył się w Wieczerniku malutką wspólnotą. Siedemdziesięciu było tylko od czasu do czasu, a tłumy były kręgiem najdalszym. Takie codzienne wspólnoty są dziś koniecznością chwili, bo dziś trzeba wiosłować pod prąd. Mogą promieniować, być zaczynem, nadawać smak.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz

Dziennikarz działu „Kościół”

Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.

Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza