Nowy numer 17/2024 Archiwum

Co by było gdyby, czyli rzecz o decyzji Franciszka

A co, gdybyśmy dziś, jakimś cudem, dowiedzieli się rzeczy zgoła przeciwnej, a mianowicie się, że decyzja papieża Franciszka wyrażona w dokumencie „Traditionis Custodes” jest zupełnie inna? Że oto radykalnie ograniczono sprawowanie w parafiach nowego obrzędu Mszy Świętej i że odtąd, przychodząc na Eucharystię do mojego kościoła, będę w niedziele i dni powszednie uczestniczył w niej według tak zwanego rytu trydenckiego?

Pewnie początkowo poczułbym się mocno zdziwiony, przez pewien czas trochę skonsternowany i może zagubiony, ale sądzę że po kilku dniach nie miałbym z tym już żadnego problemu. Uczestniczyłbym w Eucharystii zgodnie z przepisami i wedle wytycznych przyjmowałbym komunię świętą. Klękałbym, gdzie trzeba i stał lub siadał, kiedy należy. Dlaczego? Bo Eucharystia to nie zewnętrzny, magiczny rytuał, ale spotkanie, zjednoczenie z Bogiem, na które przyjęta, wyrażona w systemie symboli i znaków forma ma mnie naprowadzić. I choć ważna oraz pomocna, to jednak nie najistotniejsza jest w tym zewnętrzna estetyka; nie chodzi również o to, co w liturgicznej formie wzmaga lub osłabia moją gorliwość w przeżywaniu Eucharystii. Chodzi o fakt, w czym uczestniczę – o mękę śmierć i zmartwychwstanie mojego Boga, które uobecniają się tak samo we Mszy św. celebrowanej według rytu trydenckiego jak i w posoborowej Eucharystii, ponieważ niezmienne pozostają istotne elementy tego sakramentu.

Fakt, że spora część środowiska tradycjonalistów nie chce tego zobaczyć, że w imię zachowania zewnętrznej, drugorzędnej formy faktycznie wypowiada posłuszeństwo papieżowi, jest poważnym duszpasterskim i teologicznym zaniedbaniem. Pokazuje to również bardzo zrytualizowany, zewnętrzny i powierzchowny stan wiary wielu z nich – wiary niezdolnej do osobowej więzi, dlatego uzależnionej od jurydycznej strony rytu. I żeby była jasność – wcale nie jestem zwolennikiem bylejakości i nadużyć w liturgii. Lata formacji w Ruchu Światło-Życie nauczyły mnie doceniać jej piękno i wartość – zwłaszcza, gdy jest celebrowana w sposób podniosły, godny i piękny. Wiem jednak również, że właśnie w teki sposób może i powinien być celebrowany nowy, posoborowy obrzęd Mszy świętej. Batalia o liturgię „trydencką” nie jest dla mnie walką o istotę, ale o rzeczy drugorzędne, z których uczyniono sobie nieeklezjalną i niebiblijną ideologię. I nie jest to kwestia ostatnich dni. To już trwa od wielu lat, nasila się i urasta do niepokojących rozmiarów pełzającej schizmy. Decyzja papieża Franciszka tylko odsłoniła ten proces.

Nie zgadzam się również z twierdzeniem, że antypapieskie i antysoborowe wybryki to kwestia marginalnej grupki wśród tradycjonalistów. Nie wiem, jak zwolennicy tej tezy mierzą ten „margines”, ale sądzę, że papież Franciszek ma dane o wiele od nich dokładniejsze – choćby po zebraniu informacji od poszczególnych biskupów, które były na tyle niepokojące, że skłoniły go do takiej, a nie innej decyzji. Ja ze swej strony chcę tylko zauważyć, że siły oddziaływania tego „marginesu” nie mierzy się liczebnością, ale czynnikiem wpływu. A ten jest bardzo wysoki. Przenika do serc wielu wierzących i skutecznie negatywnie urabia ich myślenie. Proszę spojrzeć na rozmaite internetowe fora i prześledzić trochę dyskusje przetaczające się przez wirtualny świat. Określanie Franciszka mianem „pastora Bergolio”, antychrysta, wcielonego diabła, zwodziciela i fałszywego papieża jest na porządku dziennym. Tych, którzy pozostają z nim w jedności, nazywa się ”bergolniętymi”, a nowy obrzęd Mszy świętej, w którym uczestniczą – „zażydzonym i sprotestantyzowanym”. Tego, jak traktowany jest „masoński sobór zwiedzionych” (Sobór Watykański II), nie będę już analizował. Wiem jedno – to nie jest niewielki procent z przeważającej większości, która teraz musi cierpieć za mniejszość. W Polsce to już poważny problem. Jak sprawa wygląda w innych krajach? Szczegółów nie znam – mam zaledwie kilka informacji z zagranicy i te akurat również nie brzmią optymistycznie. Zakładam jednak, że Franciszek rozpoznał sytuację o wiele dokładniej.

Zastanawiam się natomiast, na jakiej podstawie część katolickich publicystów przypisuje mu sformułowanie tej decyzji na szybko, pochopnie, na kolanie, bez przemyślenia, w złej wierze i z wrogimi zamiarami? Na jakiej podstawie wnikają w proces jego modlitwy, myślenia rozeznawania. Co daje im prawo do arbitralnego czytania jego intencji? Wtórują im – niestety – mniej lub bardziej bezpośrednio niektórzy prezbiterzy, deklarujący oburzenie lub w eufemistycznej formie „trudności w zrozumieniu” decyzji papieża. Czy naprawdę tak trudno ją zrozumieć? Można oczywiście dyskutować nad detalami, teologicznymi aspektami samej decyzji nad sposobem jej wdrożenie oraz innymi jeszcze kwestiami, jednak w moim przekonaniu papież podał wystarczająco jasno i wyraźnie jej racje. Wystarczy tylko odrobina dobrej woli, żeby dociec, co nim kierowało. I jestem pewien, że nie jest to chęć zniszczenia środowiska tradycjonalistycznego, ale kierowanie się dobrem Kościoła. Papież miał pełne prawo podjąć taką decyzje – w tym również zmienić decyzję swego poprzednika. Czas pokaże, czy był to krok w słuszną stronę. Ja osobiście ufam w tej kwestii Franciszkowi.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka

dr hab. prof. UŚ, filozof, członek Rady ds. Apostolstwa Świeckich KEP, politolog.

Od lat posługuje modlitwą i na wiele sposobów głosi Ewangelię. Autor książek, artykułów oraz audiobooków poświęconych filozofii i duchowości chrześcijańskiej. Współpracownik Radia eM, Gościa Niedzielnego. Członek Rady Duszpasterskiej Archidiecezji Katowickiej i przewodniczący Komisji ds. świeckich II Synodu Archidiecezji Katowickiej. Znawca życia i duchowości św. Szarbela. Prywatnie mąż i ojciec.