Nowy numer 15/2024 Archiwum

Mogło tak być

Historia, którą opowiedział ks. Gil, mogła się wydarzyć.

Dobrze, że ks. Wojciech Gil w końcu zdecydował się przerwać milczenie i opowiedzieć własną wersję historii, która od wielu dni jest na czołówkach polskich mediów. Warto także zauważyć, że to, co wyrabiały z jego sprawą główne media elektroniczne, nie było informowaniem, ale szczuciem i nagonką na niego. Nic bowiem nie usprawiedliwiało zarówno obrzydliwego, insynuacyjnego tonu, przesądzającego o winie księdza, jak również robienie z tej sprawy głównego newsa tygodnia. Tymczasem w minioną środę wszystkie główne programy informacyjne przez cały dzień zaczynały się wiadomością, że policja znalazła i pouczyła ks. Gila. Jakby w Polsce i na świecie nie wydarzyło się nic ważniejszego, aniżeli służbowa rozmowa policjanta z duchownym. Informacja była zawsze elementem dłuższej sekwencji, w której odbiorca był bombardowany kolejnymi newsami o księżach pedofilach i gwałcicielach. Przypomniało mi to kampanie, jakie w latach 30., na polecenie dr. Goebbelsa organizowało Ministerstwo Oświecenia Publicznego i Propagandy III Rzeszy, starające się wmówić opinii publicznej, że każdy duchowny to potencjalny zboczeniec oraz przestępca seksualny.

Jaka jest prawda w przypadku ks. Gila, nie wiem. Jednak także w krytycznych dla niego materiałach pojawiała się teza, że oskarżenie o pedofilię mogło być wynikiem konfliktu z mafią. Rzecz jasna, konflikt z mafią nie wyklucza, że ksiądz mógł także brzydko się bawić ze swymi podopiecznymi. Odnosiłem jednak wrażenie, że wielu polskim mediom, informującym o tej sprawie nie chodziło o prawdę, ale przekonanie nas, że pedofilia to codzienna przypadłość w polskim Kościele.

Gdy słuchałem opowieści ks. Gila, przypomniała mi się podobna historia, jaką usłyszałem, kilka lat temu w Kongo. Ksiądz misjonarz odkrył, że lokalna mafia zarabia gigantyczne pieniądze, obsługując transporty z wodą pitną do jego wioski, opłacane przez międzynarodową organizację humanitarną. Szybko obliczył, że zamiast płacić za dowóz wody, lepiej zbudować wodociąg. Kiedy zaczął starania o realizację tego projektu, wokół niego rozpętało się piekło. Najpierw były groźby, później pobicie, wreszcie przełożeni zakonni otrzymali informację, że ksiądz jest pedofilem. Dowodem były zdjęcia, w których ksiądz znajdował się w niedwuznacznych sytuacjach z młodymi chłopcami. Przełożeni przejęli się sprawą. Zlecili profesjonalnej agencji zbadanie zdjęć i okazało się, że był to fotomontaż. Na tym historia misjonarza się nie zakończyła. Kiedy zawiodły inne sposoby, mafia wynajęła mordercę, który ciężko go postrzelił. Misjonarz przeżył, ale z pracy w tej parafii zrezygnował. Woda do niej jest nadal dowożona.

Nie piszę tego, aby przekonywać kogokolwiek o niewinności ks. Gila, gdyż nie wiem, jaka jest prawda. Opowiedziana przez niego historia konfliktu z mafią wydaje mi się jednak wiarygodna. Mogło tak być. W interesie ks. Gila jest próba wyjaśnienia wszystkiego w ramach bezstronnego procesu, który powinien się toczyć na Dominikanie pod nadzorem międzynarodowych organizacji humanitarnych. Jednego jestem pewien. Dziennikarze w tej chwili nie mają prawa, aby przesądzać o jego winie, co nagminnie czyniono od dłuższego czasu w wielu polskich mediach.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Andrzej Grajewski

Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”

Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.

Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego