Z punktu widzenia Ukrainy przełomu nie było, a wyrok zapowiedziany na Alasce udało się na chwilę odroczyć. Z perspektywy Warszawy partyjna wojna doprowadziła do braku przy stole polskiego przedstawiciela.
19.08.2025 10:00 GOSC.PL
Poniedziałkowe spotkania w Białym Domu, podczas których doszło zarówno do dwustronnych rozmów między prezydentami USA i Ukrainy, jak i dyskusji w szerszym formacie: z udziałem sekretarza generalnego NATO, szefowej Komisji Europejskiej, a także premierów Wielkiej Brytanii, Włoch, kanclerza Niemiec i prezydentów Finlandii i Francji, nie przyniosło przełomu w kwestii zakończenia wojny na Ukrainie. Zresztą, nikt, kto obserwuje politykę międzynarodową, nie spodziewał się po tym spotkaniu przełomu. Szczególnie po amerykańsko-rosyjskich rozmowach na Alasce, gdy to Władimir Putin dyktował swoje – nieakceptowalne dla strony ukraińskiej – warunki wyraźnie zaskoczonemu Trumpowi, obawiano się raczej egzekucji ukraińskich dążeń do wyparcia Rosji ze swojego terytorium. Tę jednak udało się, na razie, odroczyć.
Ciężar gwarancji pokojowych
Złośliwi twierdzą, że za sukces można uznać, że tym razem spotkanie Trumpa i Zełeńskiego nie zakończyło się awanturą podobną do tej, jaka miała miejsce podczas poprzedniej wizyty prezydenta Ukrainy w Białym Domu. Udało się zachować kurtuazyjną formę spotkania, udało się również uzyskać od strony amerykańskiej deklarację, zgodnie z którą USA sprzeda Ukrainie sprzęt wojskowy o wartości 90 mld dolarów, mający stanowić część amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa po zawarciu przez Kijów porozumienia pokojowego. Główny ciężar gwarancji pokojowych dla Ukrainy, jak już wcześniej deklarowała waszyngtońska administracja, ma jednak spoczywać na państwach europejskich. Wspomniane 90 mld również mają dostarczyć europejscy partnerzy Ukrainy.
Problem w tym, że zanim jakiekolwiek gwarancje wejdą w życie, musi dojść do zatrzymania działań wojennych. A ta perspektywa, pomimo kolejnych spotkań i rozmów telefonicznych między prezydentami USA, Rosji i Ukrainy, wcale nie wydaje się być bliższa. A to dlatego, że stojący na czele Federacji Rosyjskiej dyktator i zbrodniarz nie tylko nie ma zamiaru ustąpić choćby o milimetr, ale wręcz żąda włączenia pod swoje panowanie nawet obszarów Ukrainy, których dziś jego wojska nie kontrolują. A Donald Trump nie potrafi się tym żądaniom przeciwstawić, o czym pisał wczoraj na naszych łamach Jacek Dziedzina. Nie przeciwstawił się tym żądaniom również w czasie rozmów z Zełeńskim i jego towarzyszami. O tym, że kwestia ustępstw terytorialnych Ukrainy wobec Rosji w poniedziałek w ogóle nie została poruszona, poinformował obecny w Białym Domu Emmanuel Macron.
Drugim rezultatem poniedziałkowych rozmów było zobowiązanie do zorganizowania w najbliższym czasie spotkania Zełeńskiego z Putinem, a następnie spotkania trójstronnego, w czasie którego do obu prezydentów dołączyłby przywódca Stanów Zjednoczonych. Do tych rozmów miałoby dojść jeszcze w sierpniu. Właśnie w bezpośrednich rozmowach miałyby być omawiane kwestie terytorialnych żądań Rosji. Niestety – lepsza sytuacja Rosji na froncie i brak sprzeciwu USA wobec warunków postawionych przez Putina nie pozwalają na zachowanie choćby odrobiny optymizmu w tej kwestii. Istnieje raczej obawa, że Trump będzie naciskał na prezydenta Ukrainy w kwestii przyjęcia żądań Kremla.
Wygląda więc na to, że w poniedziałek w Białym Domu Ukrainie nie poszło dobrze, ale i tak lepiej, niż wielu się spodziewało. Nie udało się uzyskać poparcia dla obrony nienaruszalności własnych granic sprzed rosyjskiej agresji, udało się jednak odroczyć zgodę na ustępstwa. Niestety, wydaje się, że nie będzie to odroczenie długoterminowe.
– Dziś poczyniliśmy realne postępy – podsumował spotkanie w Białym Domu szef brytyjskiego rządu Keith Starmer. Z pewnością nie były to jednak postępy w istotny sposób wzmacniające pozycję negocjacyjną Ukrainy. Najlepiej zresztą podsumował to sam Macron: „Nie jestem przekonany, czy Rosja chce pokoju” – powiedział prezydent Francji. Tego – niestety – zdaje się nadal nie rozumieć prezydent Trump.
Polska nieobecna
W Waszyngtonie zabrakło też przedstawiciela Polski. Zełeński nie zabrał ze sobą ani prezydenta Nawrockiego, ani premiera Tuska. Przyczyna tej nieobecności pozostaje i pozostanie zapewne w sferze domysłów. Strona rządowa obwinia o to Pałac Prezydencki, wprost mówiąc, że nieobecność świadczy o słabej pozycji prezydenta Nawrockiego (zapominając przy tym, że Zełeńskiemu towarzyszyli zarówno prezydenci, jak i premierzy, a zabrakło zarówno Nawrockiego, jak i Tuska). Kancelaria prezydenta zdaje się bagatelizować sprawę, twierdząc, że nic, co istotne nas nie ominie, bo Karol Nawrocki ma spotkać się z Donaldem Trumpem już 3 września w spotkaniu dwustronnym. I chociaż rzeczywiście w Białym Domu żadne przełomowe decyzje nie zapadły, to brak obecności polskiego prezydenta czy premiera – przedstawiciela jednego z największych państw europejskich i bezpośredniego sąsiada Ukrainy – wygląda po prostu źle. Jeszcze gorszy wizerunek buduje jednak wewnętrzna dyskusja i przerzucanie się przez oba krajowe ośrodki władzy oskarżeniami w sprawie tej nieobecności, która najprawdopodobniej była skutkiem wewnętrznych przepychanek między kancelarią prezydenta a rządem. Bo w ostatecznym rozrachunku liczy się realny skutek. Straciliśmy okazję, by przedstawić polski punkt widzenia. Nawet jeśli kluczowe decyzje w poniedziałkowy wieczór nie zapadły, to zapaść przecież mogły. Strasznie głupio i niekorzystnie byłoby w nich nie uczestniczyć.
Wojciech Teister
Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.