Panie z Federy dziwnie liczą

Upór feministek przy ogranej retoryce, wbrew faktom, dowodzi jednego: nie mają już żadnego, nawet kłamliwego, argumentu.

Gdy po upadku komunizmu zostało złagodzone prawo aborcyjne (dokładnie tak, bo utrudnienie zabijania ludzi to złagodzenie prawa, a nie zaostrzenie, jak to wmawia nam abort-propaganda), feministki i inni abortofile chwycili się argumentu, że Polki i tak „mają aborcje”, tylko że nielegalnie. I że jest tego… no właśnie, liczba tych podziemnych aborcji zależała od tego, co sobie tam panie z Federy przy kawusi ustaliły. Raz było dwieście tysięcy, raz trzysta tysięcy rocznie – jak tam która lubiła. W każdym razie liczba aborcji musiała być zbliżona do tej z czasów, gdy prawo pozwalało mordować dzieci na życzenie. Logika była taka, że skoro Polki i tak robią aborcje, to niech robią to w „ludzkich warunkach”.

Oczywiście takie myślenie samo w sobie jest absurdalne, bo gdyby teraz aborcji nielegalnych było nawet więcej niż wcześniej legalnych, to morderstwo jest morderstwem i nie ma żadnego powodu, żeby zabójcy stwarzać komfortowe warunki dla jego zbrodniczego procederu. Niemniej abortofile musieli używać tak głupich argumentów, bo lepszych po prostu nie mają. Jeśli coś jest złe, to żeby przedstawić to jako dobre, trzeba kłamać, lawirować i wykręcać rzeczywistość, aż się ją wywróci na lewą stronę.

Do tej pory pokrętnej argumentacji abortofilów sprzyjał fakt, że nie było żadnych badań na temat liczby aborcji po zmianie prawa aborcyjnego na łagodniejsze, czyli przyjaźniejsze życiu. Mogli więc stawiać swoje absurdalne tezy, jakoby zakaz aborcji nie zmniejszał ich liczby.

Teraz to się zmieniło. CBOS przeprowadził takie badania (informowaliśmy o tym w tekście Ok. 4 - 6 mln Polek poddało się aborcji).

Dzięki temu po raz pierwszy pojawiły się przybliżone dane na temat liczby Polek, które poddały się aborcji. I chodzi nie o te kobiety, które zrobiły to legalnie, lecz wszystkie. Badanie było tak przeprowadzone, że ankietowane nie musiały się obawiać dawania szczerych odpowiedzi. Na tej podstawie stwierdzić można, że na przestrzeni kilkudziesięciu lat nie mniej niż co czwarta Polka – i nie więcej niż co trzecia – zabiła przynajmniej jedno swoje dziecko. To liczba koszmarna, dowiedzieliśmy się jednak także, że po zmianie prawa liczba Polek zabijających swoje dzieci zmalała, uwaga, prawie trzykrotnie!

CBOS podaje, że granicę wyznaczają 35-latki – czyli respondentki, które weszły w wiek rozrodczy na krótko przed zmianą prawa. Jak czytamy, „kobiety poniżej tego wieku decydowały się na aborcję prawie trzykrotnie rzadziej niż kobiety mające 35 lat i więcej (13% wobec 36%)”.

To oczywiście i tak bardzo dużo, ale kradzieży też jest dużo, mimo że prawo zakazuje ich całkowicie. Gdyby dozwalało, nie mielibyśmy niczego z wyjątkiem tego, co byśmy sami ukradli. Tak czy owak, wyniki te zadają cios już i tak pokrętnej retoryce zwolenników zabijania ludzi.

Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny nie przyjmuje tego do wiadomości, czemu dała wyraz na poniedziałkowej konferencji niejaka Karolina Więckiewicz. „To, że aborcja jest nielegalna, nie oznacza, że jej nie ma. Kobiety przerywają ciążę niezależnie od tego, jaka jest sytuacja prawna. Zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej 20 lat temu przyczyniło się jedynie do zmiany warunków, w jakich przerywanie ciąży się odbywa” – powtórzyła aborcyjną mantrę.

Cóż, musi biedaczka. Aborcja to materiał pędny Federy. A ich wieloletnia szefowa jest nawet – co potwierdził sąd – na liście płac przemysłu aborcyjnego. Tak więc muszą tak gadać, ale teraz już nawet naiwni nie mają powodu, żeby ich słuchać. Mają za to powód, żeby włączyć się w zbieranie podpisów przeciw legalnemu zabijaniu dzieci chorych. Każdy ma powód: więcej na stronie stopaborcji.pl.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak