Abp Nossol o testamencie Benedykta XVI

O powodzie rezygnacji, testamencie i pewnym błędzie Benedykta XVI w jego 86. urodziny mówi osobisty przyjaciel papieża emeryta abp Alfons Nossol. Opowiada on także anegdoty o podopolskiej katedrze Ratzingera, językowych qui pro quo oraz o przygodach na dawnej granicy enerdowskiej.

Widzimy, że jedną z największych trosk pontyfikatu Benedykta XVI był stan wiary Kościoła. Temu też chyba miało służyć ogłoszenie przezeń Roku Wiary, który obecnie nam pozostawia.

- Pozostawia niejako w testamencie... . Rok Wiary jest szansą, abyśmy odkryli istotę naszej wiary. Benedykt XVI traktuje wiarę jako rzeczywistość, która pozwala nam „widzieć inaczej”. Mówiąc o wierze podkreślał piękno i radość bycia chrześcijaninem. Było to jego teologiczne „gaudium et spes”. Podkreślał, że mniej są ważne takie czy inne struktury Kościoła, a o wiele bardziej istota jego posłannictwa. Nie był fenomenologiem w żadnym calu, ale do zjawisk podchodził esencjalnie, istotowo.

Tłumaczył, że wiara nie może przyjmować znamion ideologii, gdyż każda ideologia ją urzeczawia. Natomiast religia jest spotkaniem, jest dialogiem Boga i człowieka. Dlatego dialog jest językiem macierzystym ludzkości. Dialog pomaga wrogów zamienić w przeciwników, a z przeciwników uczynić przyjaciół. I tego świat zawsze będzie potrzebował.

Zwracał przy tym uwagę na to, że Kościół nie jest do końca z tego „świata”. Nie chodziło mu o odrywanie Kościoła od świata, bo przecież Kościół istnieje w świecie i dla świata. Ale wciąż podkreślał, że Kościół z istoty swej nie jest z tego świata. Ważne jest natomiast wcielenie się Kościoła w świat.

Zwracał przy tym uwagę na komplementarność wiary i rozumu. Prowadził nas w kierunku wiary rozumnej, która nie staje się fanatyzmem. W napisanym przezeń wprowadzeniu do zbiorowego wydania encyklik Jana Pawła II jest zarysowania wizja wiary, która jest niesionym łaską, aktem rozumu i sfery emocjonalnej. Krótko mówiąc: „oświecony wiarą racjonalizm”.

Podkreślał, że jednak mimo tak gwałtownej sekularyzacji jaką mamy dzisiaj, nie powinniśmy bać się o Kościół. Bo przecież bramy piekielne go nie przemogą. Znacznie bardziej musimy się bać o człowieka i o świat. Bo czymże stanie się człowiek bez Boga czy świat bez Boga? Dążyć będzie do samozagłady i sam się zniszczy.

Ostrzegał więc przed „dyktaturą relatywizmu”.

- Jan Paweł II za największe niebezpieczeństwo uważał kulturę śmierci i przeciwstawiał jej cywilizację miłości. Dla Ratzingera największym niebezpieczeństwem jest dyktatura relatywizmu: świat, w którym nie ma absolutnych wartości ani trwałych fundamentów, a kształtują nas wyłącznie czas, kultura, takie czy inne prądy. Przykładem tego jest ideologia gender, traktująca płeć jako rzecz, która nie wynika z natury, lecz jest elementem kulturowym i wynika z wyboru, jaki dokonuje sam człowiek. Innym przykładem „dyktatury relatywizmu” jest żądanie przyznania związkom partnerskim praw analogicznych jak rodzinie, co relatywizuje wartość naturalnej rodziny i status jaki cywilizacja europejska przyznała jej w społeczeństwie. Benedykt XVI był przekonany, że tego rodzaju relatywizm rodzi sekularyzm, który prowadzi ludzkość w kierunku samounicestwienia.

Warto zauważyć, że tak rozumiany sekularyzm dla Benedykta jest czymś znacznie groźniejszym od sekularyzacji. Sekularyzacja oznacza dowartościowanie wymiaru świeckiego, natomiast sekularyzm jest niebezpieczną, antychrześcijańską ideologią. A do czego może doprowadzić sekularyzm, pokazał marksizm. Dziwne, że - po upadku marksizmu - ludzkość znowu chce wchodzić w podobne koleiny.

Dlaczego Benedykt XVI zrezygnował? Wydaje się - biorąc pod uwagę bogactwo jego nauczania - że był to pontyfikat niejako dopiero co rozpoczęty, którego postulatów nie udało się jeszcze wcielić w życie...

- Benedykt zrezygnował z tych samych powodów, dla których przyjął posługę papieską. Kieruje nim miłość Kościoła, miłość do ludu Bożego. Nigdy wcześniej nie myślał o tym, że zostanie papieżem. Przyjęcia posługi papieskiej strasznie się bał i mówił mi to prywatnie.

Teraz - w miarę słabnących sił - doszedł do przekonania, że zwyczajnie nie da rady: ani cieleśnie ani duchowo. Ma świadomość, że także jego umysł nie jest już tak dynamiczny jak ongiś, co jest niezbędne do piastowania służby pontyfikalnej. Jest więc przede wszystkim uczciwy i otwiera drogę następcy. Inaczej w swoim sumieniu byłby głęboko przekonany, że zaczyna grzeszyć. Podejmuje więc ten akt heroiczny, a przy tym akt wielkiej pokory.

Wiem, że Benedykt XVI dla Księdza Arcybiskupa jest nie tylko wielkim papieżem początku XXI wieku, ale i osobistym znajomym od kilku dziesięcioleci...

- Tak, wciąż czuję z nim bardzo bliską więź. Jesteśmy po imieniu. On sam mi to zaproponował, kiedy został biskupem. Zresztą, obaj przyjęliśmy święcenia w 1977 r. - on w marcu, ja w sierpniu. Po święceniach biskupich, kiedy składałem mu wizytę w Monachium, poprosił, abyśmy przeszli na „Ty”. Powiedział: „teologia nas łączy i tak będzie łatwiej sobie pomagać”.

Jak zaczęła się Wasza znajomość?

- Historia naszej znajomości zaczęła się od mojej fascynacji teologią ks. prof. Ratzingera, kiedy w latach siedemdziesiątych byłem pracownikiem naukowym na KUL. Rektor, ks. prof. Wincenty Granat, którego byłem asystentem, zachęcał, abym zajął się teologią zachodnią. Namawiał mnie, biorąc pod uwagę, że dobrze znam niemiecki, gdyż przed wojną przez pięć lat – mieszkając na Śląsku Opolskim - chodziłem do szkoły niemieckiej. Wówczas było to poza granicami Rzeczpospolitej.

Gdy zacząłem pracę na KUL-u, najbardziej fascynowała mnie teologia dialektyczna. Jej głównym twórcą na przełomie XIX i XX wieku był wybitny szwajcarski teolog ewangelicko-reformowany Karl Barth. Wspólnie z innymi teologami (Eduard Thurneysen, Emil Brunner, Friedrich Gogarten) stworzył on ten właśnie kierunek. Napisał też znakomitą dogmatykę o objętości ponad siedmiu tysięcy stron.

Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie jego chrystologia. Całą jego teologię zresztą cechował radykalny chrystocentryzm. Barth twierdził, że chrześcijaństwo nie jest religią, taką jak inne, prześcigające się w poszukiwaniu Boga przez człowieka. Dowodził, że chrześcijaństwo jest czym innym, gdyż to Jezus, Syn Boży sam przychodzi „z góry na dół” ku człowiekowi. A tymczasem każda religia usiłuje „z dołu dotrzeć do góry”. W judaizmie i chrześcijaństwie jest odwrotnie. To sam Bóg nam się objawia i wiemy o Nim tyle, ile sam o sobie powiedział.

Zamiarem mojej pracy habilitacyjnej było opracowanie wpływu chrystologii Karla Bartha na współczesną chrystologię katolicką. Szukałem naukowych autorytetów w tej dziedzinie. Poprzez liczne lektury odnalazłem ks. prof. Josepha Ratzingera. Zainteresowała mnie głoszona przezeń teza, że chrześcijaństwo nie jest systemem filozoficznym ani ideologią, lecz spotkaniem z Kimś, Jezusem Chrystusem. Synem Bożym, który zaistniał w dziejach ludzkości jako konkretna historyczna osoba.

Jedną z pierwszych książek Ratzingera udało mi się zdobyć w czasie wakacyjnego wyjazdu do Szwecji, z czym zresztą związane są różne przygody.

Jakie?

- Wyjechałem do Sztokholmu, aby w czasie wakacji zastąpić mojego wujka, też księdza. W księgarni znalazłem egzemplarz „Wprowadzenia do chrześcijaństwa” Ratzingera. Miałem jednak za mało pieniędzy. Poprosiłem sprzedawcę, aby zatrzymał ją pod ladą. Na szczęście jakieś siostry zamówiły intencję, co przyniosło mi kilka dolarów. Wracałem do Polski promem przez NRD, a następnie pociągiem, gdzie czytałem Ratzingera. Celnicy NRD-owscy chcieli mi ją zabrać. Kiedy protestowałem, tłumacząc, że jest mi niezbędna do pracy naukowej, ściągnęli na granicy polskiego celnika i ten, pewnie bojąc się, że złożą na niego donos, dokonał jej konfiskaty. Ale odchodząc, szepnął mi, żebym po przekroczeniu polskiej granicy zajrzał do toalety. Tam ją znalazłem. Później nawiązałem bezpośredni kontakt z Ratzingerem.

« 1 2 3 4 »
oceń artykuł Pobieranie..