To był anioł, którego Pan Bóg zesłał, by nas uratować – mówiła matka Krystyny Chiger o człowieku, któremu jej rodzina zawdzięcza życie.
W tym słonecznym dniu pod koniec lipca 1944 r. mieszkańcy kamienicy zgromadzeni na jednym z lwowskich podwórek byli świadkami niezwykłego wydarzenia. Ze znajdującego się tam włazu zaczęli wychodzić na powierzchnię ludzie. Wystrzępione łachmany okrywały ich wychudzone sylwetki, a zapadnięte twarze świadczyły, że mieli za sobą ciężkie przejścia. Witano ich oklaskami.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.