Rezolutny maluch energicznie nakręca korbką radio! Za chwilę słychać głos spikera: a, b, c… Zaczyna się lekcja Radia Chikuni. Dzięki niemu tysiące dzieci w Zambii mogą skończyć szkołę.
Mijam zatopione w buszu pojedyncze chaty, zamieszkane przez szczep Tonga. Ci ludzie przeżyli dramatyczne chwile. Na ich gruntach wybudowano elektrownię wodną. Obiecano rekompensaty, ale nie dostali ani grosza. Przez lata przerzucano ich z miejsca na miejsce. Praca misyjna na tym terenie zbiega się z początkami ewangelizacji Zambii.
Chikuni znaczy „wiele drzew”
– Dla pierwszego jezuickiego misjonarza, który tu dotarł w 1905 r., było ważne nie tylko głoszenie Chrystusa, ale także to, by odpowiedzieć na potrzeby ludzi.
A ludzie tu głodowali – opowiada odpowiedzialny w Chikuni za szkolnictwo o. Gerard Karas, jezuita. Ziemię uprawiano tylko za pomocą motyki. O. Joseph Moreau zaczął więc od wprowadzenia pługa, a następnie nauczył ich, jak wykorzystywać do pracy woły. Miejscowa ludność, widząc, że zaczyna jej się lepiej żyć, doceniła pracę misjonarza. Pewnego dnia zapytali go: Czy chcesz nas jeszcze czegoś nauczyć? I wtedy zaczął im opowiadać o Chrystusie.
Gdyby nie Kościół, większość Zambijczyków nie mogłaby zdobyć wykształcenia. – Rząd kolonialny stworzył tu tylko jedną szkołę dla czarnych, pozostałe były dla białych – opowiada o. Karas. Wchodzimy do studium nauczycielskiego. Parterowy budynek. W salach masa książek i nawet komputery. Dzięki wysokiemu poziomowi kształcenia absolwenci są rozchwytywani. – Ministerstwo oświaty, z którym współpracujemy, rozsyła ich po całej Zambii, by w podstawówkach zapewnić jak najwyższy poziom nauczania. Placówki misyjne mają dobrą markę. Wielu polityków i ludzi z rządu skończyło właśnie nasze szkoły – podkreśla z dumą jezuita.
Zambia zgodnie z konstytucją jest krajem chrześcijańskim. W misyjnych szkołach w Chikuni jedynie połowę uczniów stanowią katolicy. W ramach lekcji realizowany jest uniwersalny program nauczania religii, a raz w tygodniu uczniowie spotykają się w swoich grupach wyznaniowych. Wtedy też odbywa się przygotowanie do sakramentów.
Radio parafialne
Z każdej strony dobiegają dźwięki Radia Chikuni. W pewnej chwili ogłoszenie w języku tonga: „Jest godzina 11, bierzemy lekarstwa”. Trudno mi ukryć zdumienie. – Wielu ludzi nie ma zegarków, trzeba więc im przypominać o podstawowych sprawach. Te komunikaty skierowane są do osób zaangażowanych w projekt domowej opieki nad ludźmi chorymi na AIDS oparty na wolontariacie – mówi dziennikarka Vannesa Nchimunya. Chorzy i ich rodziny oraz wolontariusze nie dostają pieniędzy, ale mogą je zarobić. Stąd chociażby doskonale funkcjonująca szwalnia, czy piekarnia, do której po chleb przychodzą ludzie z całej okolicy. Ostatnim wynalazkiem jest zasilana słońcem suszarka do owoców. Tak przygotowane banany czy mango w domowej spiżarni można przechowywać nawet kilka lat.
– Kiedy przed laty przyjechaliśmy do Chikuni z o. Tadeuszem Świderskim, zastanowiło nas, że aż 85 proc. dzieci na terenie parafii nie chodzi do szkoły. Wiedzieliśmy, jaka przyszłość je czeka: praca w polu i noszenie pojemników z wodą na głowie. Wymyśliliśmy więc parafialne radio, by prowadzić projekty zdrowotne i społeczne, a szkoła w eterze zrodziła się później – opowiada o. Andrzej Leśniara. Program siedmiu klas szkoły podstawowej realizowany jest przy wsparciu ministerstwa oświaty. Lekcje nadawane są w południe, czyli w porze największego upału, kiedy nikt już nie pracuje w polu. Takie rozwiązanie zaproponowali rodzice. Fakt, że okolica jest uboga i teren rolniczy, stanowi jedną z przeszkód w edukacji. Jeśli nawet w wiosce istnieje szkoła, to rodziców nie stać na wyprawkę, a dzieci częściej można spotkać w polu niż na lekcjach. Problemem są też słabo albo w ogóle nieopłacani nauczyciele, którzy zamiast uczyć, uprawiają własny ogródek, a także ich częste absencje. Na przykład pogrzeb w rodzinie może oznaczać trzytygodniową nieobecność nauczyciela w szkole.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się