O tym, że rosyjsko-amerykańskie dyktando „pokojowe” dla Ukrainy żadnego pokoju Ukrainie i Europie nie przyniesie, wiemy chyba wszyscy. Przynajmniej w naszej części świata. Z tego, że dla Stanów Zjednoczonych ważniejsze jest uratowanie Rosji przed rozpadem, ciągle nie zdajemy sobie sprawy.
22.11.2025 11:35 GOSC.PL
PAP/EPA/YURI GRIPAS
Co można napisać po kontrolowanym wycieku 28-punktowego planu, chyba tylko dla kiepskiej zabawy nazwanego „pokojowym”? Można powtórzyć po raz enty to, co pisaliśmy już wielokrotnie: pokój pod dyktando i na warunkach Putina i jego następców nigdy nie będzie pokojem. Można też kolejny raz poddać się wzmożeniu moralnemu i napisać, że jest coś poniżającego dla ludzkiego rozumu, poczucia smaku i – proszę wybaczyć naiwność – podstawowej potrzeby sprawiedliwości, że przywódca tzw. wolnego świata kolejny raz poniża ofiarę, stawia ją właściwie pod ścianą, a oprawca nie tylko dostaje to, czego żąda, ale też ma obiecane, że uniknie kary za popełnione zbrodnie. A do tego m.in. sprowadza się plan…pardon, dyktando „pokojowe” napisane na kolanie – zgiętym przez amerykańskich negocjatorów przed rosyjskimi partnerami. Można znowu przypomnieć starą szkołę amerykańskich republikanów z czasów Ronalda Reagana i jego doktrynę, która doprowadziła do upadku ZSRR. Reaganowi realizacja tego celu zajęła kilka lat, ale aż strach pomyśleć, co by się stało ze światem, zwłaszcza w naszej części globu, gdyby zamiast swojej doktryny – w której Moskwa i jej reżim były nazwane wprost imperium zła – zastosował doktrynę przypominającą dzisiejsze działania Donalda Trumpa. Z jednej strony nie ma prostej analogii do dzisiejszej sytuacji i dzisiejszej Rosji, z drugiej – różnicy wielkiej też nie ma. Rosja pod wodzą Putina pozostaje imperium zła.
Czytaj także: 28-punktowy plan pokojowy dla Ukrainy
Z trzeciej jednak strony – różnica jest zasadnicza: w latach 80. XX wieku Stany Zjednoczone jeszcze nie przejmowały się tak mocno Chinami, jak muszą się przejmować w tej chwili. Oficjalna doktryna Pekinu głosi, że do 2049 roku Chiny mają być największą potęgą militarną na świecie. A to oznacza m.in. przejęcie całkowitej kontroli nad tymi obszarami – gospodarczymi, wojskowymi i geopolitycznymi – które teraz ciągle jeszcze znajdują się w amerykańskiej strefie wpływów. Bez zrozumienia tej perspektywy nigdy nie zrozumiemy skandalicznych i zgubnych, z naszego punktu widzenia, działań amerykańskiej administracji. W tej rozpędzonej i coraz bardziej rozpędzającej się rywalizacji z Chinami Stany Zjednoczone potrzebują Rosji. W „planie pokojowym” jest wprost mowa o interesach, jakie po ustanowieniu pokoju (czytaj: kapitulacji Ukrainy) Ameryka będzie prowadzić z Rosją. A to oczywiście część strategii polegającej na budowaniu silnego antychińskiego bloku. Problem w tym, że Putin i jego następcy z pewnością nie są zainteresowani dotrzymaniem jakichkolwiek zobowiązań. Wyciągniętą do współpracy rękę chętnie przyjmą, ale prędzej czy później, rosnąc w siłę, zaczną dyktować kolejne warunki. Dlatego próba budowania tak rozumianego „Pax Americana” prędzej czy później dla naszej części Europy skończy się kolejnym „Pax Russica”.
Kijów, 21 listopada 2025. Pamięć o protestach (Euromajdan), które rozpoczęły się 21 listopada 2013.
PAP/EPA/SERGEY DOLZHENKO
Jacek Dziedzina
Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.