Wiek złoty czy tylko pozłacany?

Poprawiło się u nas do tego stopnia, że Grecy, Hiszpanie czy Portugalczycy zaczęli przyjeżdżać do pracy nad Wisłę. Wraz z dumą pojawia się równolegle retoryka doganiania. Jeszcze x lat, a dogonimy Włochy, a y lat, a dogonimy Niemcy. Samo „dogonienie” wiele jednak nie mówi. Z faktu, że gdzieś jest lepiej, nie wynika automatycznie, że jest tam dobrze.

Gospodarka, głupcze! Plakat z takim napisem miał towarzyszyć prezydentowi USA Billowi Clintonowi, aby nigdy nie zapomniał, co jest naprawdę najważniejsze. Mam wrażenie, że to hasło świetnie przyjęło się także w Polsce. Większość dyskusji o sprawach publicznych kończy się rytualnym pytaniem „a jaki to będzie mieć wpływ na gospodarkę?”. To pytanie w gruncie rzeczy jest dość zabawne, bo konia z rzędem temu, kto powie nam, czym jest owa mityczna „gospodarka”. To firmy? Ludzie? Wskaźniki makroekonomiczne? W gruncie rzeczy nie wiadomo, choć wszyscy zachowują się tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

„Na szczęście” mamy wskaźnik PKB, który stanowi dla większości swoiste uosobienie gospodarki. Jak PKB rośnie, to dobrze. Im szybciej, tym lepiej. Jak PKB nie rośnie, albo co gorsze – spada, to, uuuu, bardzo niedobrze. Trzeba przyznać, że to dość proste (prostackie?), ale chyba właśnie dlatego tak dobrze się sprzedaje i porządkuje nam myślenie o świecie ekonomii i finansów. Nawet jeśli czujemy, że coś tam może nie grać.

Sprawa nie jest jednak wyłącznie problemem teoretycznym, ale ma bardzo konkretne praktyczne implikacje. Weźmy 35 lat polskiej transformacji. Możemy za prof. Marcinem Piątkowskim powiedzieć, że był to „złoty wiek” polskiej gospodarki. Obok Chin byliśmy krajem o najwyższym na świecie wzroście PKB. Faktycznie – nasze przeciętne, realne dochody ogromnie wzrosły. Poziom życia wielu Polaków jest nieporównywalnie wyższy niż w 1989 roku. Poprawiło się u nas do tego stopnia, że Grecy, Hiszpanie czy Portugalczycy zaczęli przyjeżdżać do pracy nad Wisłę.

Niektórzy mówią, że powinniśmy być z tego niewątpliwego sukcesu dumni, bo ciężko sobie na niego zapracowaliśmy. Wprost odniósł się do tego zresztą prezydent Karol Nawrocki w mowie inauguracyjnej. Wraz z dumą pojawia się równolegle retoryka doganiania. Jeszcze x lat, a dogonimy Włochy, a y lat, a dogonimy Niemcy. Tak, jakby miało to jakieś znaczenie. Przecież możemy nawet zbiednieć, ale inni zbiednieją bardziej i tym samym też ich dogonimy. Samo „dogonienie” wiele nie mówi. Z faktu, że gdzieś jest lepiej, nie wynika automatycznie, że jest tam dobrze. Analogicznie, z faktu, że gdzieś jest gorzej, nie wynika od razu, że jest tam źle.

Problem zarówno z doganianiem, jak i tym całym złotym wiekiem, jest jednak dużo poważniejszy, niż się na pierwszy rzut oka może wydawać. Gdybyśmy chcieli być precyzyjni, to bardziej nas dociągnięto, niż my doganialiśmy. Dlaczego? Polski wzrost bazuje na modelu rozwoju zależnego. Nasza produktywność rośnie głównie dlatego, że zagraniczny kapitał inwestuje u nas i wdraża różne innowacje procesowe. Bez zagranicznych inwestycji i zagranicznego know-how nasze PKB byłoby w zupełnie innym miejscu.

Oczywiście nie stało się to bez naszego udziału. Polacy faktycznie pracowali i nadal pracują bardzo dużo. Tak jednak dochodzimy do drugiego problemu z tym sukcesem w postaci bezprecedensowego wzrostu PKB. Jak to w życiu bywa, zwykle są dwie strony medalu – tam gdzie są korzyści, muszą pojawić się i koszty. Nie zawsze widać je od razu, ale to nie oznacza, że ich nie ma. Jaki był koszt naszego turbowzrostu? Kultura wykorzystywania pracowników i nadgodzin (zwana coraz częściej w oficjalnych raportach „kulturą zapierdolu”); hiperindywidualizacja i rozpad więzi społecznych, w tym osłabienie instytucji rodziny; dramatyczny spadek dzietności; wzrost liczby osób z problemami psychicznymi; osłabienie instytucji państwowych i zaufania do nich; wzrost nierówności dochodowych i majątkowych; „segregacja klasowa” w zakresie dostępu do usług publicznych; pojawienie się spekulacji na rynku mieszkaniowym. I wiele, wiele innych.

Nie jesteśmy zresztą, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, pierwsi, którzy mierzą się z tym zjawiskiem. Podobną cenę za okres turbowzrostu (nawet w większej skali) zapłacili południowi Koreańczycy, którzy owszem mają globalne korporacje, ale jednocześnie doświadczyli de facto rozkładu społeczeństwa. Te koszty będą mieć oczywisty wpływ na nasz potencjał rozwojowy w długim okresie.

Z powyższych perspektyw mówienie o złotym wieku jawi się jednak jako semantyczne nadużycie. Znacznie lepszym określeniem byłoby pojęcie, którym historycy opisują okres dziejów USA po wojnie secesyjnej. Mowa tu o „pozłacanym wieku” – faktycznie, wiele rzeczy się błyszczy, ale jakby tak mocniej poskrobać, rzeczywistość okaże się mniej świetlana.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.