We współczesnej literaturze, ale także np. w ilustracji, możemy zaobserwować niezwykłą ubogość przedstawionego świata.
Nieczęsto czytam współczesne książki dla dzieci, ale niedawno znajomy poprosił mnie o opinię na temat jednej z nich. Powieść o przygodach małego zwierzaka ma się dopiero ukazać i jestem przekonany, że będzie wartościową pomocą w procesie wychowawczym. Jest to jakby opowiadanie inicjacyjne. Główny bohater w toku narracji odkrywa, kim jest, mierzy się z przeszłością swojej rodziny i odnajduje swoje miejsce w świecie. Tu jednak pojawia się problem – czytelnik właściwie nic o tym świecie nie wie. Wartka akcja oparta jest na dialogach protagonisty z innymi bohaterami, ale tło wydarzeń zostało ledwie zarysowane. Niewielkich rozmiarów książka, w której znajdziemy wiele cennych lekcji, mogłaby zostać rozpisana nawet na trzy tomy, gdyby jej autor zbudował świat dla swoich postaci.
We współczesnej literaturze, ale także np. w ilustracji, możemy zaobserwować niezwykłą ubogość przedstawionego świata. Tak jakby twórcy nie mieli czasu na jego stworzenie albo uważali, że nie jest to ważne. Kiedy jednak przypomnę sobie takie powieści jak „Hobbit” J.R.R. Tolkiena czy „O czym szumią wierzby” K. Grahame'a, w których wykreowana rzeczywistość jest bogata i spójna, widzę, że zgubiliśmy coś istotnego. W tych powieściach relacja postaci do natury jest tak samo ważna jak relacje między bohaterami. Książki te nie tylko uczą prawidłowych zachowań, czyli nie tylko są dydaktyczne, ale i ukazują również jakieś środowisko duchowe, w którym można wzrastać. Uczą uważności, a zatem przygotowują młode umysły do kontemplacji świata stworzonego i jego Stwórcy – i to pomaga człowiekowi „odnaleźć swoje miejsce w świecie”. Używając porównania Romano Guardiniego, można powiedzieć, że pomiędzy tymi powieściami a współczesną kulturą jest „taka różnica jak między starożytną palestrą, gdzie każdy przedmiot i ćwiczenie miało swoje określone miejsce, a przestrzenią pól i lasów jako »szkoły życia«”.