O kulisach powstania radykalnie dobrej książki, która zmieniła niejedno życie, opowiada Marcin Jakimowicz.
Wspólnie przeglądamy dziesiątki komentarzy pod facebookowym wpisem o nowym wydaniu „Radykalnych”. „Do dziś pamiętam te ciary, jakie miałem podczas czytania”. „Pochłonęłam, zostawiając masę łez na jej kartkach”. „Ta książka zmieniła moje życie”. „Ta książka przyprowadziła mnie po prawie 20 latach do Kościoła”. „Wielokrotnie przeczytana, zawsze z zachwytem nad Bożą hojnością”. (…)
Piotr Sacha: Jak często docierają do Ciebie podobne opinie?
Marcin Jakimowicz: Bardzo często słyszę o tym, jak ta książka przeorała ludzi, jak zmieniła ich życie. I wiem, że to nie są stwierdzenia na wyrost. „Radykalni” to było wydarzenie bez precedensu. Ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z Kościołem, odnaleźli w nim swoje korzenie, zaczęli mówić językiem, który w środowisku punkowym wydawał się nie do przyjęcia.
Istniały dwa światy – Jarocin i pogo oraz oaza i pogodne wieczory. Bohaterowie „Radykalnych” stali się pomostem?
Tak było. Z jednej strony metalowa Sepultura, z drugiej Sacrosong. (śmiech) Tymczasem okazało się, że jest wielu tak zwanych załogantów, głęboko zakorzenionych w muzyce alternatywnej, którzy mają doświadczenie spotkania Pana Boga. Tyle że głośno o tym nie mówią. A tu nagle ich idole całkiem wprost stwierdzają, że „tylko Jezus jest Panem”. Mało tego, śpiewają o tym do dźwięków riffu wspomnianej Sepultury. Łączenie światów to największa siła tej książki.
Nowe wydanie książki Marcina Jakimowicza „Radykalni” do nabycia w sklepie „Gościa”: SKLEP.GOSC.PL
Dziękują?
Kto?
Połączone światy – dzisiejsi czterdziesto-, pięćdziesięciolatkowie zaczytani przed laty w opowieściach Budzego, Maleo, Dzikiego i Stopy.
Chyba nie ma miesiąca, żebym nie usłyszał: „Dziękuję za »Radykalnych«”.
Wtedy myślisz sobie: „Wow, jestem autorem bestsellera”? (śmiech) Czy raczej dystansujesz się, uciekasz przed pochlebstwami?
Życie mocno zweryfikowało moje myślenie na ten temat. Bo na początku odcinałem kupony od tego, co zrobił Pan Bóg.
Na przykład…
Na przykład wchodziłem do Empiku i sprawdzałem, czy na płycie Armii lub 2Tm2,3 są pozdrowienia dla Marcina Jakimowicza.
I były.
Czasami były. A jeśli ich nie było, zastanawiałem się, dlaczego mnie nie pozdrowili. Mimo że większości z tych muzyków osobiście nie znałem. Dopiero po latach dostrzegłem, jak Bóg układa życiowe puzzle.
Pierwszy rockowy koncert, jakiego słuchałem, odbył się podczas Festiwalu Kultury Studentów PRL. Kiedy na scenę katowickiego Spodka wyszła Armia, wcisnęło mnie w fotel. Później w naszej niedużej wspólnocie modliliśmy się za muzyków rockowych. Ja pomyślałem o Tomku Budzyńskim. Długo, długo później, już po ukazaniu się książki, przypomniał mi o tym kolega.
Inna historia. Tuż przed pierwszym wywiadem do „Radykalnych” miałem wypadek na rowerze. Wylądowałem w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu. Leżałem w takim szoku powypadkowym, że musiałem sobie przypominać, jak się nazywam. Imię Marcin, nazwisko Jakimowicz, mama Barbara, tata Jerzy. (śmiech) Nie obwiniam za to Pana Boga. Przewróciłem się przez własną głupotę. Ta sytuacja – i jeszcze kilka innych – pokazała mi jednak, że każdy mógł stworzyć podobną publikację. A siłą jej rażenia są opowieści nawróconych muzyków, a nie moje nazwisko.
Dalsza część rozmowy pod zdjęciem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
już od 14,90 zł