O słabościach polskiej sceny politycznej i o tym, co nas czeka po wyborach z prof. Ryszardem Bugajem rozmawia Bogumił Łoziński.
Bogumił Łoziński: Jak Pan Profesor ocenia kampanię wyborczą do parlamentu?
Prof. Ryszard Bugaj: – Jeszcze gorzej niż poprzednią. Żyjąc w systemie komunistycznym, wierzyłem w swojej naiwności, że jak uda się nam zaprowadzić demokrację, to naprawdę będę miał kogo wybierać.
Mamy przecież różne partie.
– Jednak ordynacja wyborcza i finansowanie partii politycznych przesądzają o tym, że nowemu ugrupowaniu bardzo trudno jest znaleźć się na scenie politycznej i mieć możliwość przedstawienia ludziom jakiegoś spójnego programu. Scena polityczna jest zamknięta.
Listy wyborcze w całym kraju zarejestrowało siedem komitetów. To za mało?
– Siedem partii to nie jest bardzo mało, problem polega na tym, że część z nich to odpryski wcześniej istniejących. Trudno mi traktować PJN jako partię o jako tako wykształconej tożsamości. Trudno też traktować poważnie pana Janusza Palikota. Na marginesie chcę podkreślić, że on ostatnio przekroczył wszelkie granice i powinien być powszechnie bojkotowany. Stwierdził bowiem, że Lech Kaczyński zabił 96 osób, a Grzegorz Piotrowski tylko jedną (ks. Jerzego Popiełuszkę).
Ale Janusz Palikot już wcześniej miał bardzo ostre wypowiedzi, a mimo to był w centrum uwagi części mediów.
– Dzieje się tak, ponieważ on ostro atakuje tych, których mainstream bardzo nie lubi, czyli PiS. W części tego mainstreamu ta niechęć do PiS jest wręcz obsesyjna, stąd są gotowi zapłacić prawie każdą cenę, aby wesprzeć tych, którzy tę partię atakują. Innym powodem jest przekroczenie pewnych granic komercjalizacji, stąd każdy wygłup, jak na przykład pokazanie w studiu świńskiego łba, jest natychmiast nagłaśniany. Ja bym nie zgodził się na publiczną dyskusję z panem Palikotem, bo nigdy nie wiem, czy on nie wyjmie z kieszeni zdechłego szczura.W artykule w „Rzeczpospolitej” stwierdził Pan, że partią mainstreamową, chroniącą interesy establishmentu, jest PO. Czy podtrzymuje Pan tę opinię?
– Tak. Przecież to nie przypadek, że pan Palikot był bardzo długo członkiem Platformy i w jakimś sensie pracował dla tej partii, a ona to akceptowała.
Czy na podstawie kampanii wyborczej może Pan określić, jaką politykę będzie prowadziło dane ugrupowanie po ewentualnym zwycięstwie?
– Jeśli chodzi o PO, to mogę sobie to wyobrazić. Natomiast zupełnie nie potrafię przewidzieć, jaką politykę prowadziłby po wygranej PiS. Co więcej, skłonny jestem sądzić, że oni sami nie wiedzą, co chcieliby
robić.
Przecież PiS ogłosił swój program, a prezes Jarosław Kaczyński mówi o konkretnych rozwiązaniach.
– Problem polega na tym, że on mówi rzeczy sprzeczne. Kiedy słuchałem Jarosława Kaczyńskiego na jubileuszowym zjeździe „Solidarności”, to właściwie pod wszystkim mógłbym się podpisać. Jednak w kampanii prezydenckiej mówił zupełnie inne rzeczy. Nie wiem, któremu Kaczyńskiemu mam wierzyć. W wyborach do parlamentu w 2005 r. publicznie poparłem PiS, bo liczyłem, że hasło tej partii „Solidarna Polska” zostanie rozwinięte. A potem okazało się, że hasło to ma realizować prof. Zyta Gilowska, która była sztandarem „Polski Liberalnej”. W efekcie decyzje podatkowe rządu PiS, na przykład spłaszczenie podatku PIT, były podejmowane wspólnie z Platformą Obywatelską. Dziś w Polsce mamy podatki degresywne, które powodują, że dochody po opodatkowaniu są bardziej zróżnicowane niż przed nim. Zniesienie przez PiS podatku od spadku na rzecz najbliższych oznacza, że oligarchowie, którzy często zdobyli olbrzymie majątki w zamieszaniu politycznym transformacji, otrzymali od tego ugrupowania nieprawdopodobny prezent: można mieć na przykład 10 miliardów i przekazać je spadkobiercom bez jednego grosza podatku. W czasie tej kampanii liberalna prof. Gilowska popierała PiS, a jednocześnie na listach tego ugrupowania znalazł się prof. Jerzy Żyżyński o poglądach etatystycznych. Nie potrafię powiedzieć, jaką politykę będzie prowadziło to ugrupowanie w przypadku zwycięstwa.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się