Chłodny ranek, środek tygodnia, warszawsko-peryferyjny Wilanów. Czy w tak niesprzyjających okolicznościach przyrody komuś naprawdę będzie się chciało zwiedzać Świątynię Opatrzności Bożej?
Szare monumentalne mury są widoczne z daleka. Wokół nowoczesne osiedle. Wielki plac budowy wokół świątyni zamarł. Stan surowy zamknięty. Oczekiwanie na prace wykończeniowe.
Ludzki efekt ocieplenia
Z boku świątyni szklano-metalowo-betonowy budynek. Tutaj mieszczą się trzy instytucje: parafia, siedziba Muzeum Jana Pawła II oraz Prymasa Stefana Wyszyńskiego i Centrum Opatrzności Bożej.
Wewnątrz pierwszy efekt ocieplenia: szeroki uśmiech starszej pani, dyżurującej przy czymś w rodzaju recepcji. Wychylając się spoza „lady”, rozmawia z młodą dziewczyną o Mszach św. wieczystych. Że owszem, można tu zamówić. Można też i te zwykłe. I kupić gadżety Centrum: kubki, koszulki. Wszystkie zebrane pieniądze – pójdą na wykończenie świątyni.
Dziewczyna siada z boku i wypisuje intencje. A potem dopisuje się do księgi pamiątkowej. Co pisze? Nie wiadomo – zakrywa dłońmi treść, jakby Opatrzności powierzała największą tajemnicę.
Pani „zza lady” to Elżbieta Wyszyńska, emerytowana ekonomistka. Jest wolontariuszką Centrum Opatrzności Bożej. Mimo 68 lat i wielu domowych obowiązków (wnuki zawsze najważniejsze!) pracuje w Centrum dwa razy w tygodniu. Przyjmuje pielgrzymów, wykonuje drobne prace biurowe, gdy trzeba – opowiada o idei, której przez 200 lat jakoś nie udało się zrealizować.
– Ludzie pytają, pytają. Czasem narzekają, że nie wiadomo, po co się ta świątynia buduje, że projekt się nie podoba, że tyle pieniędzy. No to odpowiadam, jak umiem, że przecież 200 lat temu samemu Bogu Polacy świątynię obiecali. A słowo dane Bogu musi być dopełnione.
A w ogóle to pani Eugenia pracuje tu również dla Ojca Świętego. Zawsze była w niego wpatrzona.
Dwa razy nawet była w Watykanie. Raz, gdy Jan Paweł II przechodził między pielgrzymami, jednym palcem chciała dotknąć jego sutanny. Tak jak się dotyka świętych: z nieśmiałością i wiarą. Papież stał wtedy tyłem, wokół tłumy ludzi.
– Nie wiem, jak to wyczuł, ale w tej samej chwili odwrócił się i... uścisnął mi rękę – opowiada z niekończącym się wzruszeniem... – Pracuję więc tu, w pewnym sensie jakbym spłacała dług.
Rzut okiem do wnętrza księgi pamiątkowej. „Dziękuję Ci, Boże, za rodzinę, za dzieci i wnuki”, „Dziękuję za odzyskaną przez Polskę niepodległość”. Małe i wielkie „dziękuję”, z miast i wsi.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się