Nowy numer 38/2023 Archiwum

Co Jezus powiedział Rozalii Celakównie?

O jej przesłaniu i drodze pod górkę z Kościołem z o. Wojciechem Ziółkiem, prowincjałem krakowskich jezuitów, rozmawia Marcin Jakimowicz.

Marcin Jakimowicz: Jakie było główne przesłanie Rozalii Celakówny?

O. Wojciech Ziółek: – To była wielka czcicielka Serca Jezusa. Dziś często o tym zapominamy, bo wciąż akcentowane jest tylko jedno zdanie, w którym napisała, że chce, by obwołano Chrystusa królem. A to jest tylko jedno zdanie. Cała reszta to był gorący kult Serca Jezusa i pragnienie intronizacji tegoż Serca. We wrzawie o intronizację Chrystusa całkowicie zapomina się o głównym przesłaniu Rozalii: o tym, by od Serca Jezusowego uczyć się miłości. To jest istota przesłania. A tymczasem czyni się zeń instrument jakichś ideologicznych i politycznych gier. Nie tędy droga! Czy Jan Paweł II, zawierzający świat Bożemu Miłosierdziu lub oddający go we władanie Maryi, zrobił z tego wydarzenie polityczne? Czy dokonał tego w ONZ-ecie? Sprosił prezydentów wszystkich państw i zaproponował: panowie, podpisujemy? Nie. Bo istotą takich aktów nie jest wymiar polityczny. Polityczne konteksty zmieniają się. Pozostaje wierność Bogu, wierność serca.

 

To dlaczego wciąż cytowane jest to jedno – wyrwane z kontekstu – zdanie, a w Kościele wyrósł prężny ruch intronizacyjny? Z tęsknoty za monarchią?

– Z tęsknoty starej i grzesznej jak świat, z tęsknoty za tym, byśmy jako chrześcijanie i katolicy mieli jakiegoś porządnego, potężnego króla, a nie takiego wyszydzonego i oplutego, którego inni biją po głowie. To nie jest nowa tęsknota. Warto zajrzeć do Ewangelii. Już tam tłum chciał obwołać Pana Jezusa królem. Kiedy? Zaraz po rozmnożeniu chleba, kiedy ludzie zobaczyli, co zrobił, i pomyśleli sobie, że to bardzo obrotny i zaradny gość, bo kilkoma chlebami potrafił nakarmić parę tysięcy. Ale Pan Jezus, gdy poznał ich zamiary, nie pozwolił na traktowanie Go jak gwaranta dobrobytu i dostatku, lecz „oddalił się sam na górę”. Bo On nie przyszedł po to, byśmy mieli chleba pod dostatkiem, tylko po to, by nauczyć nas dawać siebie innym, jak chleb. My jednak, podobnie jak tłum z Ewangelii, o wiele bardziej koncentrujemy się na tym, co jest materialnie wymierne, czyli na pieniądzach, znaczeniu i władzy, niż na tym, co jest istotą.

Próba obwołania Go królem – w tym ziemskim, materialnym wymiarze – zawsze była, jest i będzie prostą konsekwencją takiej naszej skłonności. To jest jedna z największych pokus w historii zbawienia. W Pierwszej Księdze Samuela czytamy, że starszyzna Izraela woła: „Chcemy mieć króla! Żeby panował nad nami, żebyśmy byli jak inne narody”. Tyle tylko, że zarówno Izrael, jak i Kościół to jest lud wybrany, który właśnie z tej racji nie jest i nie może być „jak inne narody”. Posiadanie króla „jak inne narody” daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa, ale de facto jest grzesznym brakiem zaufania i odrzuceniem Boga żywego: „Mnie odrzucają jako króla nad sobą”. Wołanie o to, by Pana Jezusa obwołać królem, na wzór władców tego świata, jest uleganiem tej samej pokusie. Z całym szacunkiem dla zaangażowanych w to osób i dla ich dobrych intencji, ale myślę, że to jakaś kontynuacja krzyku: „Nie mamy króla poza cezarem!”. Co to znaczy? Że ci, którzy przyszli do Piłata, czyli nasi przodkowie w buncie, wołali de facto: „Nie chcemy takiego mesjasza, jakiego ukazuje w swej Ewangelii św. Jan. Nie chcemy mieć za króla oplutego, bezbronnego i zhańbionego człowieka z cierniową koroną na głowie. Wolimy cezara”. A tymczasem cała Ewangelia wskazuje właśnie na tego wzgardzonego przez ludzi Sługę Jahwe i nie pozostawiając żadnych złudzeń, mówi: „Oto król wasz!”. A gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, to niech spojrzy na napis umieszczony na krzyżu. To jest nasz król, który jednak sam o sobie mówi: „Królestwo moje nie jest z tego świata”.

Tyle że wielu ludzi, powołujących się na Celakównę, argumentuje: My, Polacy, mamy do tego prawo. Jesteśmy krajem wybranym. I tu padają nazwiska: Faustyny Kowalskiej, Jana Pawła II.

– Nie mam prawa oceniać ludzi. Mam obowiązek się za nich modlić. Myślę jednak, że takie argumentacje rodzą się z tego, że gdy komuś jest źle, to próbuje się dowartościować i osłodzić sobie życie. Każdy z nas tak postępuje. Ważne jednak, na czym się koncentrujemy w tym dowartościowywaniu siebie. To prawda, że mamy Faustynę i Jana Pawła II. Ale spójrzmy na takie Włochy, skąd pochodzą i Franciszek, i Katarzyna Sieneńska, i don Bosco, i tylu mistyków, i tylu papieży...

…i ojciec Pio na deser…

– Tak jest! I jeszcze pochowani są tam Piotr z Pawłem i dzięki temu w Rzymie jest stolica chrześcijaństwa. Albo zerknijmy na Hiszpanię, z której pochodzą i Jan od Krzyża, i Teresa Wielka, i Izydor, i Franciszek Ksawery, i Ignacy Loyola, i z której wiara rozlała się na całą Amerykę Południową. Nie warto dowartościowywać się w ten sposób. Pan Bóg patrzy w serce, nie na to, co na zewnątrz. Przekonanie, że „Abrahama mamy za ojca” jest bardzo zgubne, bo „z tych kamieni Bóg może wzbudzić synów Abrahama”. Z tych kamieni!

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz

Dziennikarz działu „Kościół”

Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.

Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza


Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Quantcast