Jeśli Bóg się odsłania, to zawsze czegoś żąda.
Bóg nie objawił się Eliaszowi ani w wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, ale w „szmerze łagodnego powiewu”, co chrześcijanie od zawsze rozumieli jako doświadczenie kontemplacji. Warto przyjrzeć się drodze Eliasza na górę Horeb, skoro ostatnio tyle się słyszy w mediach społecznościowych o jakimś „zwrocie kontemplacyjnym w Kościele”. Droga Eliasza do kontemplacji składa się z trzech etapów. Po tym, jak rozprawił się z fałszywymi prorokami na górze Karmel, królowa Jezebel urządziła na niego polowanie, przez co musiał uciekać na pustynię, gdzie popadł w rozpacz i zapadł w sen. Drugi etap tej drogi rozpoczął się w momencie, gdy z depresyjnego snu wyrwał Eliasza anioł, wydając mu polecenie: „Wstań i jedz”. Eliasz, posilony podpłomykiem podanym mu przez posłańca, zaczął wędrówkę – „szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb” (1 Krl 19,8). I tam, w grocie, znowu zasnął. Trzeci etap drogi Eliasza jest najkrótszy. Inicjuje go sam Bóg, mówiąc: „Wyjdź!”. Eliasz wychodzi z groty i dopiero w tym momencie następuje kojące spotkanie z Panem. Zauważmy, że kontemplacja poprzedzona jest zarówno walką duchową (walką o sprawy Boże), jak i długim wysiłkiem ascetycznym, który możliwy jest dzięki pokarmowi z nieba. Kontemplacja to dar, z którego możemy korzystać, jeśli poddajemy się prawu Bożemu i żyjemy w łasce uświęcającej. Jeśli tego brakuje, bierność w życiu duchowym jest raczej oznaką lenistwa, a nie kontemplacją. I nie prowadzi do odnowy, lecz do powolnego rozkładu relacji z Bogiem i trwania w iluzji.
Jednak to nie koniec historii Eliasza, który jest figurą kontemplacji. Bardzo szybko Pan mówi do niego: „Eliaszu, wyruszaj w swoją powrotną drogę ku pustyni Damaszku” (1 Krl 19,15), i daje mu nowe zadania. To On udziela człowiekowi daru kontemplacji, aby ten usłyszał słowo i przyjął konkretną odpowiedzialność. Jeśli Bóg się odsłania, to zawsze czegoś żąda.