Nadzieja w Miłosierdziu. Nie da się idealnie wyśpiewać pieśni o Miłosierdziu

Nie można śpiewać czysto, bez fałszu, pieśni dziękczynienia, jeśli robi się to jedynie w momentach uniesień.

Chodź, zaśpiewaj mi o Miłosierdziu. To już nasze ostatnie spotkania, zatem inicjatywę przejmiesz ty. Wiem, nie jest łatwo śpiewać w obecności innych dorosłych, jeśli nie jest się zawodowym śpiewakiem. Dzieciom przychodzi to łatwiej, niektóre wręcz to uwielbiają. Ale u nas, dorosłych, odzywają się kompleksy, wynikające nie z porównywania się z innymi, raczej z powodu niezamierzonych fałszów w pieśniach, które zaśpiewać chcielibyśmy perfekcyjnie. Zapamiętaj, że nie da się idealnie wyśpiewać pieśni o Miłosierdziu. I nawet nie o ideał chodzi, doskonałość brzmienia, harmonię, czyli brak fałszu. Raczej o wysiłek, natężenie głosu. Żeby śpiewać o Miłosierdziu albo – lepiej – żeby znaleźć swoje miejsce w jego symfonii, trzeba oddać siebie, zamieszkać w jej dźwiękach, uczynić z nich swój tlen. Zwłaszcza jeśli pieśń, którą się śpiewa, zatytułowano: „Uwielbienie i dziękczynienie”. To nigdy nie dokonuje się bez bólu, choćby spowodowanego rozczarowaniem własnym głosem i jego ograniczeniami, poniżającą samoświadomością braku absolutnego słuchu. Albo poczuciem, że nie odkryło się jeszcze… za co należy dziękować i uwielbiać.

Rola pod kwiaty

To bardzo powszechny błąd: powiązać z uwielbianiem Pana Boga tylko i wyłącznie swoje chwilowe poczucie komfortu. Nie trzeba robić sobie z tego powodu wyrzutów – to odruch naturalny – ale i trzeba się od tej fałszującej tendencji wyzwalać. Nie można śpiewać czysto, bez fałszu, pieśni dziękczynienia, jeśli robi się to jedynie w momentach uniesień! Czy nie uczymy się więcej, wchodząc poranionymi nogami na szczyt, niż gdy wnoszą nas na niego tragarze – małe przyjemności, krótkotrwałe sukcesy, poczucie dobrze spełnionego obowiązku? Król w „Twierdzy” Exupéry’ego ujął to tak: „Zgromadziłem nauczycieli mego królestwa i powiedziałem im: »Musimy się dobrze zrozumieć. Powierzyłem wam ludzkie dzieci nie po to, żeby kiedyś ocenić, ile wiedzy zdołaliście im przekazać, ale po to, żeby radować się, widząc, jak wstępują wzwyż. Nie ten spośród waszych uczniów mnie interesuje, który – wzniesiony wygodnie w lektyce – pozna tysiąc górskich szczytów i ujrzy zatem tysiąc krajobrazów – żadnego z nich przecież naprawdę nie pozna, a zresztą tysiąc krajobrazów to ziarnka piasku w ogromie świata. Interesuje mnie tylko ten, który będzie ćwiczył mięśnie, wspinając się na szczyt, choćby tylko jeden, nie więcej, a w ten sposób stanie się zdolny zrozumieć w przyszłości każdy ujrzany krajobraz, i to lepiej niż wasz pseudouczony owe tysiąc źle nauczonych krajobrazów. A jeśli zechcę, aby narodził się dla miłości, zasieję w nim miłość praktyką modlitwy!«”.

Ten „dobrze zrozumiany krajobraz” ujmijmy jako „duchową mądrość w odniesieniu do stanu swojego ducha”. Huragany mogą być niszczycielskie – i zazwyczaj bywają – choć pozostawiając po sobie pustkę, przyczyniają się do zagospodarowania przestrzeni na nowo. Z duszą jest tak samo. O wiele więcej powinno być wśród nas tych, którzy twierdzą, że życiowe wstrząsy pomogły im zrozumieć siebie, niż tych, którzy przeklinają je aż do śmierci. Autor „Twierdzy” dodaje: „Błąd zaś stąd się rodzi, że człowiek, który się wprawił już w miłości, odsłania twarz, która w nim wznieciła płomień. A wtedy ludzie wierzą w piękno tej twarzy. A tego, kto posiadł piękno poematu, rozpłomienia poemat – więc ludzie wierzą w piękno poematu. Ale ja raz jeszcze powtórzę: kiedy powiadam »góra«, oznaczam przez to górę dla tego, kto się krwawił o kolczaste zarośla, kto obsuwał się w przepaście, oblewał się potem, czepiając głazów, zrywał kwiaty i na grzbiecie górskim oddychał pełną piersią. Oznaczam górę, ale nie mogę jej ująć. A kiedy opowiadam o górze tłustemu handlarzowi, nie potrafię nic mu przekazać. I nie dlatego poezja traci siłę, że brak jej poematów. Ani dlatego, że nie dość piękne twarze, brak jest miłości. Ani dlatego, że nie dość Boga, brak w ludzkich sercach roli uprawnej, objętej serdecznie, którą pług przygotuje pod cedry i kwiaty”.

Pokochać kamień

„Otoczyłeś mnie w życiu swą opieką czułą i serdeczną, więcej, aniżeli pojąć mogę, bo dopiero zrozumiem Twą dobroć w całej pełni, jak spadną zasłony” – zapisała Faustyna, dodając: „Pragnę, aby życie moje całe było jednym dziękczynieniem dla Ciebie, Boże” (Dz. 1285). Przypomnijmy: autorką tych słów jest kobieta mocno doświadczona przez życie, przeżywająca masę upokorzeń. „Czułość” i „serdeczność” opieki Bożej w jej przypadku nie są równoznaczne z tym, co my zwykliśmy uznawać za znaki Bożej łaski. Trzeba je interpretować kluczem wewnętrznego powiązania świętej z Bogiem: „Kiedy poznaję Twoją wielkość i piękność, o Boże mój, cieszę się niewymownie z tego, że tak wielkim jest Pan, któremu służę; z miłością i weselem spełniam Jego świętą wolę, a im Go lepiej poznaję, tym goręcej miłować Go pragnę. Pali mnie pragnienie, bym Go miłowała coraz więcej” (Dz. 525). I dalej: „O Trójco Święta, w której zawarte jest życie wewnętrzne Boga, Ojca, Syna i Ducha Świętego, wiekuista radości, niepojęta głębio miłości, spływająca na wszystkie stworzenia i uszczęśliwiająca je, cześć i chwała imieniu Twemu na wieki wieków. Amen”.

To budowanie relacji z Bogiem rodzi w nas skłonność do dziękowania Mu i uwielbienia Go. Nie na odwrót. Nie od skrzyni skarbów rozpoczyna się to „bogactwo”, ale od wysiłku wkopania się w ziemię duszy i własnego sumienia. Wszystkie tajemnice męczenników umierających za Niego z uśmiechem na ustach można pojąć, jedynie stosując tę zasadę. „Pragnienie, które pali”, nie bierze się z podłożonego własnym wysiłkiem ognia, ale z Ducha, któremu pozwala się zapłonąć na Jemu tylko właściwy sposób. To „pozwolenie” udzielone Mu w całkowitej wewnętrznej wolności oznacza dystans wobec zewnętrznych okoliczności, własnych ograniczeń i kamieni, które ranią nasze stopy po drodze. „Wiara jest także, jeżeli ktoś zrani/ Nogę kamieniem i wie, że kamienie/ Są po to, żeby nogi nam raniły” – napisał Miłosz. Trudno to trafniej ująć, jeszcze trudniej lepiej podsumować: „Patrzcie, jak drzewo rzuca długie cienie,/ I nasz, i kwiatów cień pada na ziemię:/ Co nie ma cienia, istnieć nie ma siły”. Wniosek: chcesz być wdzięczny Bogu, nie oczekuj nieustannych jasności, zaakceptuj własny cień i uwierz w moc kamieni, o które potykasz się na swojej drodze. Prościej się nie da… W najpiękniejszym tekście Kościoła o Bożym Miłosierdziu, encyklice Dives in misericordia Jana Pawła II, padają słowa: „Wydarzenia wielkopiątkowe, a przedtem już modlitwa w Ogrójcu, wprowadzają taką zasadniczą zmianę w cały tok objawienia się miłości i miłosierdzia w mesjańskim posłannictwie Chrystusa, że Ten, który »przeszedł, dobrze czyniąc i uzdrawiając« (Dz 10,38), lecząc »wszystkie choroby i wszystkie słabości« (Mt 9,35), sam oto zdaje się najbardziej zasługiwać na miłosierdzie i wzywać do miłosierdzia wówczas, gdy jest pojmany, wyszydzony, skazany, ubiczowany, ukoronowany cierniem, gdy zostaje przybity do krzyża i na nim w straszliwych męczarniach oddaje ducha (por. Mk 15,37; J 19,30). W szczególny sposób wówczas zasługuje na miłosierdzie – i nie doznaje go od ludzi, którym dobrze czynił, a nawet najbliżsi nie potrafią Go osłonić i wyrwać z rąk prześladowców. Na tym końcowym etapie mesjańskiego posłannictwa spełniają się na Chrystusie słowa proroków, a nade wszystko Izajasza, wypowiedziane o Słudze Jahwe, w którego »ranach jest nasze zdrowie« (Iz 53,5)”. To „zdrowie” w Jego ranach, wpisane w kontekst naszych codziennych ran, prowadzi do objawienia się Miłosierdzia w najbardziej wymierny sposób: przemieniający.

Owoce uwielbienia

Symfonia Miłosierdzia zabrzmi już niebawem. Czy harmonia tej kompozycji mogłaby pomóc rozstrojonemu światu? Temu wewnętrznemu – w nas indywidualnie – i temu, który na naszych oczach prowadzi wojny? „Modlitwa uwielbienia nie izoluje, nie zamyka nas w sobie i we własnych potrzebach, ale wprowadza nas w serce Ojca i w ten sposób łączy nas ze wszystkimi braćmi oraz siostrami” – stwierdził trzy lata temu papież Franciszek w trakcie spotkania ekumenicznego, dodając: „Modlitwa uwielbienia i adoracji jest najwznioślejsza: bezinteresowna i bezwarunkowa, przyciąga radość Ducha, oczyszcza serce, przywraca harmonię, przywraca jedność. Stanowi ona środek zaradczy na smutek, na pokusę zadręczania się z powodu naszej wewnętrznej małości oraz zewnętrznej liczebnej znikomości. Ten, kto wielbi, nie zważa na znikomość owczarni, ale na piękno bycia maluczkimi Ojca”. Ta „znikomość owczarni” w analogii do naszej osobistej „znikomości” dobrze oddaje Boży zamysł, zarówno w odniesieniu do wspólnoty Kościoła, jak i każdego z nas. Kościół oddający Bogu chwałę na tej ziemi nie składa się z archanielskich chórów, lecz ze śmiertelników obciążonych skazą grzechu i umocnionych łaską. W każdym piecu ognistym, na wzór Daniela i jego towarzyszy, może zainicjować kolejny hymn uwielbienia Bożego Miłosierdzia. I powinien to robić. Franciszek dodał: „Uwielbienie, które pozwala Duchowi Świętemu wlewać w nas swoją pociechę, stanowi dobry środek zaradczy na samotność czy tęsknotę za domem. Pozwala nam odczuwać bliskość Dobrego Pasterza, nawet wtedy, gdy ciąży brak bliskich pasterzy, częsty w tych miejscach. Pan lubi otwierać nowe i niespodziewane drogi właśnie na naszych pustyniach i wyprowadzać źródła wody żywej (por. Iz 43,19). Uwielbianie i adoracja kierują nas tam, do źródeł Ducha, doprowadzając nas z powrotem do źródeł, do jedności”. Powtórzmy: uwielbienie i dziękczynienie nie tryskają spontanicznie z jakichś ukrytych źródeł, jak z fontanny radości i pociech; raczej wymagają świadomego wysiłku. To ich efektem jest powrót do źródeł. I do harmonii.

Jeszcze raz symboliczny władca z „Twierdzy”: „A że nie mam w zwyczaju rezygnować z czegokolwiek we mnie i gardzę myślami na sprzedaż, wiem, że jeśli słowa nie potrafią wyrazić życia, trzeba zmienić słowa, a jeśli zaplątałeś się w nierozwiązywalną sprzeczność – trzeba przerwać zdanie; i że trzeba wspiąć się na szczyt, aby cała równina ukazała się jak na dłoni”. Już niebawem zabrzmi Symfonia Miłosierdzia. „Równina” z powieści Exupéry’ego działa oczywiście na wyobraźnię, bo tak właśnie będzie wyglądała sceneria, w której to wydarzenie będzie miało miejsce. Na jakie szczyty trzeba będzie się wspiąć, by jak na dłoni ją zobaczyć? Chodź, zaśpiewasz mi o Miłosierdziu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

ks. Adam Pawlaszczyk ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.