Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Cannes się zmienia?

Tegoroczny festiwal w Cannes zdominowały dwa wydarzenia. Jedno filmowe, a drugie pozafilmowe.

Do tych filmowych należy niespodzianka jaką zgotowało Jury przyznając  Złotą  Palmę, najważniejszą nagrodę festiwalu, „Drzewu życia” Terrence’a Malicka. O filmie było głośno jeszcze przed festiwalem. Nic dziwnego. Każdy film Terrenc’a Malicka staje się wydarzeniem, tym bardziej, że reżyser w swojej długiej karierze nakręcił tylko pięć filmów.

  „Drzewo życia” Malicka, w którym wystąpili Brad Pitt, Sean Penn i Jessica Chastain, to nie tylko rozgrywająca się na przestrzeni wielu lat opowieść o rodzinie z amerykańskiego środkowego Zachodu. To film  pełen wizjonerskich,  niesamowicie plastycznych obrazów, w którym reżyser dotyka podstawowych problemów egzystencjalnych zadając pytania na temat cierpienia, sensu wiary i życia.

Reżyser nie przybył na ceremonię wręczania nagród. W jego imieniu  Palmę odebrali producenci „Drzewa życia”. Malick należy do najbardziej zagadkowych postaci amerykańskiego kina. Nie udziela wywiadów, nie występuje publicznie, a każdy jego film staje się wydarzeniem. Jest katolikiem. Jego przyjaciel, znany aktor Martin Sheen, gwiazda „Czasu powiedział, że to dzięki rozmowom z Malickiem powrócił do Kościoła katolickiego.  

W krajobrazie amerykańskiej kinematografii jego miejsce jest wyjątkowe. Idzie pod współczesnym trendom światowego kina.  Jak się okazało jurorzy festiwalu też poszli pod prąd, bo zdarzało się, że główne nagrody ze względów politycznych otrzymywały filmy, które kompletnie na to nie zasługiwały. Wystarczy przypomnieć chociażby lewacką agitkę Michaela Moora „Farenheit 9/11" nagrodzoną Złotą Palmą w 2004 roku. W tym roku Jury nagradzając dzieło Malicka pominęło wiele innych faworyzowanych filmów,  w tym głośny już „Habemus papam” Nannio Morettiego z udziałem Jerzego Stuhra. Coś się jednak zmienia na lepsze skoro w ubiegłym roku jedną z głównych nagród wyróżniono „Ludzi Boga”. Należy to docenić.

 Wydarzeniem pozafilmowym okazała się afera związana z wypowiedzią Larsa van Triera. Twórca „Antychrysta” został uznany personę non grata, kiedy w czasie konferencji prasowej, powiedział, że rozumie Hitlera, a Izrael określił „wrzodem na d…”. Dyrekcja  zareagowała błyskawicznie  wyrzucając reżysera z festiwalu. Była to pierwsza tego typu reakcja organizatorów w  historii konkursu na którym przecież nie brakowało bulwersujących czasem wystąpień. Ciekawe, czy decyzja byłaby podobna, gdyby reżyser powiedział, że sympatyzuje z komunistami i rozumie Stalina?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dziennikarz działu „Kultura”

W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.

Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza