Nowy numer 17/2024 Archiwum

Podnieście głowy! Myślę o bliskich mi Ukraińcach, o współbraciach z Meksyku, o Libańczykach...

To wezwanie może brzmieć irytująco, bo zło w świecie bez wątpienia ma się znakomicie, a odkupienia jakoś nie widać.

W ostatnich dniach roku liturgicznego Kościół daje nam co roku czytania, które zapowiadają wstrząsające wydarzenia apokaliptyczne końca czasów: wojny, prześladowania, rozłamy. Myślę w tych dniach o historiach konkretnych ludzi. Myślę o bliskich mi Ukraińcach, może szczególnie o przyjaciółce, która uciekła z piekła wojny i szuka teraz swojego miejsca w świecie. Jednak chociaż ona wyjechała z miejsca wojny, to wojna nie opuściła jej. W jakimkolwiek miejscu się znajduje, wojna daje się we znaki poprzez traumę i ataki paniki. Myślę o moich dwóch współbraciach z Meksyku zamordowanych nieco ponad rok temu i o tych, którzy mimo niebezpieczeństwa, zajęli ich miejsce, żeby nie zostawić ludzi bez duszpasterskiej opieki. Wspominam wstrząsające historie jezuitów, z którymi mieszkałem we wspólnocie, o ich życiowych doświadczeniach z Pakistanu, Sri Lanki, czy Rwandy. O doświadczeniu życia w ciągłym zagrożeniu śmiercią lub w cieniu ciągle żywej traumy ludobójstwa. Myślę o Libańczykach, wśród których żył i pracował w ostatnich miesiącach mój przyjaciel z Kolumbii. O ludziach żyjących w nędzy, pozbawionych nadziei i jakichkolwiek perspektyw, na skutek zapaści ekonomicznej ich kraju. Myślę o wielu dramatach, które rozgrywają się wokół mnie, na wyciągnięcie ręki. O historiach, które słyszę w codziennych rozmowach.

Zobacz też: Rozważania do niedzielnych czytań

Trudno to wszystko znieść, choćby patrząc tylko z boku. A nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak to jest przeżywać takie rzeczy na własnej skórze. A Pan Jezus mówi wobec tego wszystkiego: „Nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie” (Łk 21,28). Może to zabrzmieć irytująco, bo zło w świecie bez wątpienia ma się znakomicie, a odkupienia jakoś nie widać.

Przypomina mi się tutaj pewien bardzo mądry dialog z  końcówki „Harry’ego Pottera i Więźnia Azkabanu”. Rozgoryczony Harry mówi, że ostatecznie nic się nie zmieniło, bo złoczyńca Pettigrew uciekł, a jego ojciec chrzestny Syriusz, choć okazało się, że jest niewinny, nadal musi się ukrywać. Na to mądry profesor Lupin odpowiada, że przecież zmieniło się wszystko: poznał prawdę i ocalił życie niewinnego człowieka przed strasznym losem. Ta scena jest doskonałą ilustracją perspektywy, którą proponuje Pan Jezus. Fakt, że jesteśmy zbawieni, nie likwiduje naszych problemów. Jest jednak dowodem na to, że miłość jest silniejsza niż zło, nienawiść i śmierć. Nawet odrobina miłości i dobra zmienia naprawdę dużo.

Pamiętam jedno spotkanie szkoleniowe, w którym brałem kiedyś udział jako współpracownik rzymskiej wspólnoty Sant’Egidio. Prowadząca mówiła o sytuacjach, w których budujemy długą relację z osobą uzależnioną od alkoholu i będącą w kryzysie bezdomności. W końcu udaje nam się ją przekonać, żeby wprowadziła się do jednego z ośrodków wspierających najbiedniejszych i rozpoczęła terapię. Tymczasem po kilku miesiącach, tygodniach, a czasem nawet dniach, ta osoba zostawia wszystko, na nowo ucieka na ulicę i wraca do nałogu. Może pojawić się wtedy poczucie porażki, a nawet bezsensu. Prowadząca przestrzegła jednak, żeby nie ulegać takiemu zniechęceniu, bo każda chwila, kiedy konkretna osoba zamieszkała w domu, mogła się wykąpać, zjeść, podjęła walkę z nałogiem, była chwilą wygraną dla życia tej osoby.

Nie zmienimy świata. Nie rozwiążemy wszystkich problemów. Ale czasem jednym zdaniem, czy gestem, można wygrać dla życia, wolności i miłości znacznie więcej, niż mogłoby się nam wydawać.

Czytaj więcej:

 

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy