Na tegorocznym festiwalu w Gdyni mieliśmy wysyp filmów „agenturalnych”.
Po obejrzeniu „Kosa” nie miałem wątpliwości, że film zasługuje na główną nagrodę Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Jego twórca, Paweł Maślona, filmem o Tadeuszu Kościuszce w pewnym sensie uratował honor polskiego kina historycznego, które kiedyś mogło szczycić się sukcesami, ale od dawna nie miało u nas dobrej passy. „Kos” nie jest jednak rekonstrukcją wydarzeń historycznych, ale filmem kostiumowym osadzonym w historycznych realiach. Występują w nim postaci autentyczne, w tym Kościuszko i Domingo, jego czarnoskóry przyjaciel, ale większość postaci i wydarzeń jest fikcyjna. Ta historia rozpoczyna się wiosną 1794 roku, kiedy Kościuszko i Domingo wracają do Polski. Usiłują przedostać się do Krakowa, gdzie Kościuszko, którego poszukują Rosjanie pod wodzą rotmistrza Dunina, ma stanąć na czele powstania. Równolegle jesteśmy świadkami dramatu, jaki rozgrywa się pomiędzy dwoma przyrodnimi braćmi z powodu schedy po zmarłym niedawno ojcu.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
Dziennikarz działu „Kultura”
W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.
Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza